Sunday, July 15, 2007

Władysław Bartoszewski ataki na Polske i Polakow.


Władysław Bartoszewski ataki na Polske i Polakow.
Władysław Bartoszewski, historyk, były minister spraw zagranicznych.
Jako Polak mieszkajacy w USA od 1987 roku
Tak panie Bartoszewski Polska teraz za rzadu Kaczynskiego prowadzi polityke
nie jak pan to okreslil : "brzydkiej panny" ale panny urodziwej, inteligentnej, roztropnej i konsekwentnej.
Pana twierdzenie ze Polska nie moze konkyrowac z potengami turystycznymi Europy jest nie prawda.
Poska ma wiele wartosci tyrystycznycz ktorych inne kraje nie maja i vice versa.
Kazdy kraj jest inny. Jesli czegos nam brakuje to czyms innym nadrabiamy.
Jestem w USA od 1987 roku i tylko moja Firma mnie to trzyma.
Ale kiedykolwiek Amerikanie zadaja mi pytanie: gdzie ci sie bardziej podoba w Polsce czy w USA?
Zawsze im odpowiadam ze nie mozna urzywac tego poruwnania do zadnych krajow na swiecie bo kazdy kraj jest inny.

Pytam sie panie profesorze:
Dlaczego pan zawsze milczy kiedy atakuja Polske?,
Szczegolnie ostatnio to nie tylko pan milczy ale pan atakuje a wrencz szkaluje dobre imie Polakow w kraju i zagranica szczegolnie w Niemczech?
Dlaczego pan daje wywiany w mediach, ktore sa zle nastawione do Polski.
Przecie wiadomo jakie te madia maja nastawienie do Polski i Polakow nawet przed tym wywiadem.
Nie trzeba byc profesorem aby to wiedziec!
Czy to po to Polacy wybrali pana jako posla do Unni Europejskiej?

Tak Polacy w Niemczech sa szczegolnie obrazeni. I to nie tylko w Niemczech ale na calym swiecie od Australii, Nowej Zelandii, Ameriki Poludniowej, w Stanach Zjednoczonych a konczac w Polacy w calej europie.
Dlaczego pan milczal kiedy obrazano Polske w Knesecie Israelskim w trakcie Pana wizyty jako minister spraw zagranicznych Polski.Kiedy to pomawiano Polakow o wspolrace z Niemcami w mordowaniu Zydow?
Czy to ma buc postawa bylego ministra spraw zagranicznych,posla polskiego do Unni Europejskiej?
Czy to chce pan aby polacy czytali o panu w nastepnych pokoleniach ?


Wywiad w niemieckim Spiegel
Nazywa obecny Polski Rzad centro prowicowym rezimem. A braci Kaczynskich
„ rodzinnym klanem „
“A family clan is in power for the first time in European history. It is tightly organized and relatively authoritarian”.
SPIEGEL INTERVIEW WITH FORMER POLISH FOREIGN MINISTER WLADYSLAW BARTOSZEWSKI
Odpowiedzial na pytanie: dlaczego dwa miliony Polaków w Niemczech nie ma takich samych praw, jak o wiele mniej liczna mniejszość niemiecka w Polsce, Pan Bartoszewski odpowiedział (i tu cytuję dosłownie): „dwa miliony Polaków w Niemczech nie może mieć takich samych praw, jak mniejszość niemiecka w Polsce, ponieważ jest to dwa miliony polskich prostytutek”!
Bartoszewski: „Polacy w Niemczech to prostytutki”
Pamiętam z początku marca 2004 roku spotkanie z byłym ministrem spraw zagranicznych Władysławem Bartoszewskim, które odbyło się w auli Uniwersytetu Łódzkiego. Tradycyjnie „autorytet” przekonywał o konieczności naszego wstąpienia do Unii Europejskiej. Oprócz tradycyjnych kłamstw na temat naszej wspaniałej, świetlanej przyszłości w szeregach rozszerzonej Unii, pan Bartoszewski powiedział jeszcze jedną, bardzo ciekawą rzecz; otóż na pytanie: dlaczego dwa miliony Polaków w Niemczech nie ma takich samych praw, jak o wiele mniej liczna mniejszość niemiecka w Polsce, Pan Bartoszewski odpowiedział (i tu cytuję dosłownie): „dwa miliony Polaków w Niemczech nie może mieć takich samych praw, jak mniejszość niemiecka w Polsce, ponieważ jest to dwa miliony polskich prostytutek”! Pierwszą nasuwającą się uwagą jest ta, że pan minister dał zapewne na poziomie europejskim popis chamstwa. Ale nie to jest najważniejsze. Chociaż z drugiej strony „na eurospotkanie” spędzono młodzież z łódzkich szkół średnich. I ci młodzi ludzie mieli okazję przekonać się, jak wysoką kulturę prezentuje przedstawiciel demokratycznych elit politycznych w osobie byłego ministra. Myślę, że to była dla nich doskonała lekcja kultury politycznej na poziomie „Gazety” i przechrzczonej na Partię Demokratyczną Unii Wolności. Tych samych, których boli, że to nie oni niosą ze sobą kaganek oświecenia dla młodego pokolenia, tylko „faszystowski i ksenofobiczny minister z Ligi Polskich Rodzin”. Ten sam eks–minister dziś protestuje przeciw „psuciu państwa” przez LPR oraz oczywiście PiS i Samoobronę.
Bartoszewski nie przeprosił
Jeszcze gorsze jest to, że po takiej wypowiedzi pan Bartoszewski nie przeprosił niemieckiej Polonii. Tej przedwojennej, która jeszcze pozostała na terenie Niemiec i ciągle przyznaje się do swojej polskości, pomimo prześladowań za czasów III Rzeszy i już demokratycznych władz Niemiec. Wystarczy wspomnieć, że w chwili przystąpienia Polski do Unii Europejskiej zlikwidowano kilkanaście wydziałów filologii polskiej na niemieckich uniwersytetach. Wypadałoby także przeprosić tę Polonię, która wywodzi się z emigracji lat siedemdziesiątych i po roku 1981. Gdyby to byli Niemcy, Żydzi, czy nawet Ukraińcy, pan były minister płaszczyłby się w przeprosinach, wycierając kolanami kurz z podłogi salonu. Ponieważ chodzi o osoby narodowości polskiej – choć w zdecydowanej większości z obywatelstwem niemieckim - pan Bartoszewski nie zamierzał i nie zamierza się z nimi w żaden sposób liczyć. Dokładanie tak samo, jak na szczęście już były „prezydent wszystkich Polaków”, który w czasie swoich wizyt w Niemczech, na Litwie i Ukrainie nawet ust nie otworzył w kwestii łamania praw tamtejszej mniejszości polskiej. Z kolei osoby narodowości niemieckiej, litewskiej i ukraińskiej na terenie Rzeczypospolitej Polskiej mają pełne prawa mniejszości narodowej. I realizują je za środki budżetowe państwa polskiego. Czy to jest normalna sytuacja? Z moich podatków finansuje się jawnie rewizjonistyczne, niemieckojęzyczne gazety na Śląsku Opolskim, a państwo niemieckie płaci tym, którzy chcą się zapisać jako owa mniejszość, aby później z niemieckim paszportem móc pracować w Holandii. Lider owej mniejszości, zasiadający w sejmie Heinrich Kroll, jeszcze w latach siedemdziesiątych był Henrykiem Królem i należał do jedynie słusznej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jawnie też opowiada, że cała jego rodzina walczyła w Wermachcie. Może stało się to ostatnio swego rodzaju modą. Skoro nawet zawodowi historycy czasami mają problemy określić formację, w której służył własny dziadek. Zobaczymy kiedy zaczną się przyznawać ci, którzy walczyli w Waffen SS. Może jeszcze zażądają praw kombatanckich. W końcu walczyli o wspólną Europę bez granic.
Niech mnie zaskarży
Kolejną kwestią jest to, że wiele tysięcy polskich emigrantów, w tym także prostytutek w Europie Zachodniej, to efekt wspaniałej polityki gospodarczej szeregu rządów po roku 1989. Między innymi tego, w którym pan Bartoszewski był ministrem. Jest on współodpowiedzialny za postępującą pauperyzację polskiego społeczeństwa. To dzięki takim ministrom mamy prawie dwudziestoprocentowe bezrobocie, a wśród ludzi młodych sięgało ono już prawie pięćdziesiąt procent. I półtora miliona ludzi wyjechało, nie widząc dla siebie przyszłości w ojczyźnie. Dziś ta sama „Wyborcza”, która namawiała do emigracji, jako panaceum na bezrobocie rzuca hasło: „uczyć się, pracować, wracać”. Zakres obłudy, zakłamania przez ową gazetę sięga zenitu.
I tutaj dochodzimy do kolejnej kwestii – kto tak naprawdę jest bardziej zepsuty moralnie: prostytutką sprzedająca swoje ciało, czy były pan minister sprzedający swoje opinie, albo podpis pod nimi prasie polskojęzycznej? Który na dodatek był przez wiele lat doskonale opłacany ze środków budżetowych, przeznaczonych na propagandę. Tak więc panie były ministrze (i autorytecie moralny „Gazety Wyborczej”) – patrząc w lustro proszę się zastanowić kogo pan widzi: Europejczyka? Polaka? Autorytet? Czy może kogoś innego? Co więcej, Maria Magdalena, która jak pamiętamy była jawnogrzesznicą, potrafiła porzucić zepsucie, przyjąć pokutę i odnowić się moralnie, a „faryzeusze i uczeni w piśmie” – a to określenie byłoby najwłaściwsze dla wielu dyżurnych profesorów różowego salonu – zmarli, wierząc jedynie w złoty cielec. I tej pustki nie zmieniły nawet tłumy pochlebców i klakierów wygłaszających na pogrzebie peany o „autorytecie moralnym zmarłego”.
Mam tylko nadzieję, że pan minister przeczyta moje słowa i je zaskarży. Ponieważ mam wielu świadków pamiętnej wypowiedzi, więc powoływanie się na demencję raczej panu profesorowi nie pomoże.

Michał Miłosz
Wśród osób atakujących z upodobaniem nowy rząd, znaczące miejsce zajmuje historyk, parokrotny (nieudaczny) minister spraw zagranicznych, Władysław Bartoszewski. Popisał się kiedyś wyrażeniem nadziei, że przeżyje ten zły obecny rząd. Ostatnio Bartoszewski wystąpił w "Wyborczej" z niegodnym atakiem na niemiecką politykę obecnego polskiego rządu w tekście pt. "Niemcy przestali nas rozumieć". Pisał: "Nic dziwnego, że część niemieckiej opinii myśli: Czy ci Polacy powariowali?" ("Gazeta Wyborcza" z 28 czerwca 2007 r.).
Oczerniającego naszą politykę wobec Niemiec Bartoszewskiego, warto skonfrontować z o ileż uczciwszą od jego uwag opinią słynnego brytyjskiego publicysty i filozofa Rogera Scrutona. W udzielonym "Rzeczpospolitej" wywiadzie Scruton powiedział m.in.: "Najbardziej niepokojące jest to, że niemieckie działania podejmowane wraz z Rosją mają bardzo często antypolski charakter. To bardzo nierozważne. W ten sposób prowokuje się bowiem powrót starych obaw, wywołuje wspomnienia o pakcie Ribbentrop - Mołotow" ("Rzeczpospolita" z 28 czerwca 2007 r.). Tak ocenia mądry Anglik. Ciekawe, jak skomentowałby jego uwagi wybielacz Niemiec Bartoszewski? Wpisałbym mu do sztambucha również głośny tekst Alana Posnera z "Die Welt" z 19 czerwca 2007 r. pt. "To Polacy ratują Europę". Niemiecki autor ostro sprzeciwił się podgrzewanym w Niemczech przez "stronę rządową" nastrojom antypolskim". Niemiec dostrzega więc to, czego nie widzi na skutek zadziwiającej "ślepoty" były minister spraw zagranicznych "Najjaśniejszej Rzeczypospolitej". Nie dostrzega, bo nie chce widzieć, bo otrzymał od strony niemieckiej w ostatnich paru dziesięcioleciach zadziwiająco wiele awantaży - bardzo dobrze opłacane wykłady i nagrody, sponsorowanie jubileuszowego tomu ku jego czci, etc. W pogoni za kolejnymi zaszczytami nie wahał się nawet przyjąć z rąk niemieckich medalu wydanego ku czci śmiertelnego wroga Polski, ministra spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-1929, Gustawa Stresemanna. Jak Polak czujący się polskim patriotą, który pełnił m.in. funkcję polskiego ministra spraw zagranicznych, mógł przyjąć medal upamiętniający "zasługi" niemieckiego polakożercy?! Przypomnijmy tu, co pisał o Stresemannie minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer w tekście pt. "Polityk rozdwojony", opublikowanym w "Gazecie Wyborczej": "Celem Stresemanna była bowiem głównie rewizja granic na niekorzyść Polski, której istnienia w formie z 1918 r. nie akceptował (?), wszelkie starania Francji o "wschodnie Locarno" udało się Stresemannowi zniweczyć. Polska straciła przy tym najwięcej i to właśnie było celem Stresemannowskiej polityki" ("Gazeta Wyborcza" z 6-7 maja 2000 r.). Fischer pisał o na wskroś rewizjonistycznym programie Stresemanna, który dążył do radykalnej zmiany granic wschodnich na niekorzyść Polski. Celem Stresemanna było m.in. odzyskanie Gdańska dla Niemiec, przejęcie przez Niemcy "polskiego korytarza" i przesunięcie na korzyść Niemiec granicy Polski na Górnym Śląsku. Tym ostatnim postulatem Stresemann przebijał nawet późniejsze żądania Hitlera z 1939 r. pod adresem Polski. Przypomnijmy, że to Stresemann jako minister rozpoczął w 1924 r. długoletnią wojnę celną z Polską. Wystarczy? Czy to wszystko nie przeszkadzało Bartoszewskiemu w przyjęciu medalu ku czci zajadłego niemieckiego polakożercy i rewizjonisty? Zajmując się tyle lat historią, Bartoszewski nie mógł nie wiedzieć o antypolskiej roli Stresemanna. Zdecydowała uparta pogoń za splendorami?
W latach 70. Bartoszewski stopniowo zaczął ewoluować w stronę coraz większej akceptacji argumentacji żydowskiej w różnych sprawach. Wpłynęło na to kilka czynników. Z jednej strony uleganie wpływom Turowiczowskiej opcji w "Tygodniku Powszechnym" (Bartoszewski był związany z redakcją tego tygodnika od bardzo długiego czasu), jak i filosemickiej elitki PEN-Clubu (od 1972 r., gdy Bartoszewski został sekretarzem generalnym tej organizacji). Swoje zrobiły konsekwentne zabiegi ze strony żydowskiej o pozyskanie Bartoszewskiego, granie na jego próżności przez bardzo mocne fetowanie go w Izraelu (Bartoszewski został m.in. Honorowym Obywatelem Izraela). Ewolucja Bartoszewskiego w kierunku filosemickim wyraźnie nasiliła się w czasie pobytu na stanowisku ambasadora w Wiedniu od 1990 roku. Jako minister spraw zagranicznych w postkomunistycznym rządzie Józefa Oleksego od 1994 roku Bartoszewski maksymalnie rozczarował entuzjastów jego dawnej działalności naukowo-publicystycznej. Był ministrem dość nieudolnym, a sprawując swą funkcję w wystąpieniach publicznych bardzo często mówił o wiele szybciej niż myślał.
28 kwietnia 1995 wystąpił na forum Bundestagu z bardzo niefortunnym przemówieniem - przeprosinami za wysiedlenie Niemców z Polski, w którym zaniżył liczbę polskich ofiar wojny z 3 milionów do dwóch. I to na forum niemieckiego parlamentu (!!!) (por. szerzej moją polemikę z dyrektorem gabinetu ministra spraw zagranicznych Tomaszem Lisem - "Słowo-Dziennik Katolicki", 21-23 lipca 1995 r.).
Jako szef polskiego MSZ-u nie zrobił niczego istotniejszego dla napiętnowania coraz haniebniejszych wybryków antypolonizmu w świecie. "Wsławił się" natomiast niechlubnym "donosem na Polskę" w przemówieniu w izraelskim Knesecie (mówił w nim o antysemickich "ciemniakach" na polskiej prowincji, dziwnie zapominając o antypolskich wypowiedziach "jaśnie oświeconych" premierów Bergina i Szamira.
Karygodna bierność cechowała pod tym względem zarówno polityków postkomunistycznego SLD, jak i Unii Wolności oraz AWS. Czy trzeba tu przypominać, jak ostatnio tak ponad miarę fetowany Władysław Bartoszewski zbłaźnił się w swoim czasie żałosnym zachowaniem w parlamencie izraelskim - Knesecie? Bartoszewski był tam w 2000 r. gościem jako minister spraw zagranicznych III RP, i biernie, bez słowa, wysłuchiwał kolejnych ataków różnych durnowatych posłów - nienawistników, atakujących Polaków za rzekome współdziałanie z Niemcami w mordowaniu Żydów. Po paru tygodniach przeciw nikczemnym antypolskim atakom w Knesecie zaprotestowali uczciwi Żydzi: Benjamin Anolik i Artur Wageman z Izraela czy Samuel Dombrowski z Niemiec. Zrobili to, na co nie zdobył się na miejscu, w Knesecie, minister Najjaśniejszej Rzeczypospolitej W. Bartoszewski.

Rok 2001
Jak pisał Krzysztof Górecki, autor paru bardzo gruntownie rozbudowanych cyklów "Naszej Polski" o zaśmiecaniu MSZ przez stare "czerwone" kadry: "W Ministerstwie Spraw Zagranicznych dobrze trzymają się stare komunistyczne struktury, a za granicą reprezentują nas ciągle ludzie minionego systemu, zaangażowani w aktywną obronę komunizmu i sojuszu z ZSRR" (por. K. Górecki, Ojcowie budowali PRL, dzieci..., "Nasza
Polska" z 28 listopada 2006 r.). O tej fatalnej sytuacji zadecydowały niechlubne rządy w MSZ takich osób, jak: grubokreskowicz i agent Krzysztof Skubiszewski, SLD-owcy nominaci - Włodzimierz Cimoszewicz i Dariusz Rosati, były agent kontrwywiadu Andrzej Olechowski i inny osławiony grubokreskowicz Bronisław Geremek. Nie zmienił sytuacji w tym względzie, a raczej ją pogorszył taki "autorytet" jak Władysław Bartoszewski. Jak sam wyznawał, odchodząc z MSZ 17 października 2001 r.: "W ciągu 15 miesięcy mianowałem 47 ambasadorów, dzięki dobrej współpracy z Aleksandrem Kwaśniewskim (sic!). Tylko trzech pracowników odwołałem, ale z nowej kadry". I czym tu się chwalić? W rezultacie takiej żałosnej polityki personalnej MSZ dalej roi się od przedstawicieli "czerwonych dynastii", różnych komunistycznych "krewnych i znajomych królika". Jak przypomniał Krzysztof Górecki w "Naszej Polsce" z 27 września 2005 r. w tekście "Dziadkowie, rodzice, wnuki": "Na korytarzach MSZ i na placówkach zagranicznych panoszą się tabuny synów i pociotków prominentów dawnego reżimu: latorośle generałów wojska i bezpieki, zięć komendanta Akademii Spraw Wewnętrznych, żona komendanta Wyższej Szkoły Oficerskiej MO, zięć Mieczysława Moczara, bratanek Hilarego Minca, syn Józefa Czyrka, szwagier Józefa Oleksego (...), a także brat Oleksego (...)". Tak było na jesieni 2005 r., ale i potem niewiele się zmieniło, choć minęło kilkanaście miesięcy rządów koalicji z PiS na czele. Zadecydowała o tym przede wszystkim nieszczęsna nominacja geremkowca Stefana Mellera na pierwszego ministra spraw zagranicznych nowego prawicowego rządu.

Niemiec piętnuje "polskie zbrodnie"
Tym, którzy mają jeszcze zbyt wiele iluzji na temat Niemiec jako rzekomego "adwokata Polski", gorąco polecam tekst Pawła Lisickiego Jak odkłamywać historię (Rzeczpospolita z 6 czerwca). Lisicki omawia najnowsze wystąpienie Gerharda Bartodzieja, prezesa Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej, zrzeszającego rząd krajowy Nadrenii Północnej-Westfalii, Fundację Konrada Adenauera i Fundację im. Friedricha Eberta. Krytykując Polaków za ciągłe "zrzucanie winy na innych", Bartodziej stwierdził, że Polacy chcą niesłusznie uchodzić, za "ofiary wojny", głosząc: " A więc wieczna rola ofiary i zrzucanie odpowiedzialności za to, co złe, na innych, a najwygodniej na Niemców, Żydów i Rosjan. To przecież oni wywołali wojnę i są winni milionów jej ofiar, ograbili Polskę z majątku, dóbr kultury i pozbawili życia najlepszych synów narodu" - ironizuje Bartodziej.
Polemizując ze stwierdzeniami Bartodzieja, Lisicki pisze: " Nie znam nikogo przytomnego, kto twierdziłby, że Żydzi wywołali wojnę. ( ...) Natomiast twierdzenie, iż 'Niemcy wywołali wojnę i są winni milionów jej ofiar, ograbili Polskę z majątku, dóbr kultury i pozbawili życia najlepszych synów narodu', uważam, wbrew temu, co sugeruje Bartodziej, po prostu za prawdziwe. Wygląda na to, że pan Bartodziej, korzystając z debaty wokół Jedwabnego i przeciwstawiając się zamazywaniu historii, postanowił odkłamać ją w taki sposób, że Niemcy stali się ofiarami wojny razem z Żydami. Jaką rolę przypisał Polakom, nietrudno zgadnąć". Przypomnijmy jeszcze raz, że człowiek, który głosi te wszystkie antypolskie absurdy, jest prezesem Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej. Ładny prezes, ładna współpraca.
Do całej, tak bulwersującej, sprawy nawiązała również Teresa Kuczyńska w tekście Bojownicy współpracy polsko-niemieckiej ( Tygodnik Solidarność z 15 czerwca). Przypomina ona m.in., że: "W dalszym ciągu swego oświadczenia Bartodziej stawia na jednej płaszczyźnie Katyń i Jedwabne jako symbole odkłamywania historii, w której to ofiara okazuje się oprawcą (...)". Wojna nie może być usprawiedliwieniem dla zbrodni popełnionych na Żydach i Niemcach - konkluduje Bartodziej, stawiając Niemców w rzędzie ofiar na równi z Żydami, a Polaków na pozycji sprawców całego zła. Mówi też Bartodziej, że gdyby nie wojna, której - według niego - winni są Polacy, to i tak Niemcy znaleźliby się w polskich obozach, a Żydzi w Jedwabnem zostaliby wymordowani. To pełne buty i nieukrywanej nienawiści do Polaków oświadczenie Bartodziej opublikował, podpisując się jako prezes Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej w Gliwicach. Domu, otwartego w ubiegłym roku z wielką galą, przy udziale najwyższych władz polskich i niemieckich, z premierem Buzkiem na czele.
Niemowa Bartoszewski
Dlaczego o całej aferze, z patologicznym wręcz w swym antypolonizmie oświadczeniem Bartodzieja, milczy polskie MSZ, łącznie z jego szefem W. Bartoszewskim? Czy dlatego, że min. Bartoszewski boi się, że gdyby napiętnował - jak przystało na szefa MSW - obłąkańczy tekst prezesa
Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej, mógłby w przyszłości nie być już tak szczodrze honorowany niemieckimi wyróżnieniami. A jest na nie bardzo łasy; parę lat temu bez żenady przyjął nawet medal ku czci Gustawa Stresemanna, niemieckiego ministra spraw zagranicznych z lat 20. najzajadlejszego wówczas niemieckiego rewizjonisty i wroga Polski. Bartoszewski, ostatnio zawsze "niemowa", gdy chodzi o przeciwstawienie się antypolonizmowi, jakoś nie odchodzi od nawyku gadulstwa, gdy chodzi o sprawy, w których lepiej byłoby, by się powstrzymał od pochopnej, szkodzącej Polsce wypowiedzi. Było nią stwierdzenie Bartoszewskiego w wywiadzie dla niemieckiego pisma, że "nasz kraj może złagodzić swoje stanowisko, zgodnie z którym przez 18 lat po naszym wejściu do Unii Europejskiej obywatele krajów UE nie będą mogli nabywać w Polsce ziemi". Jak przypomina Rzeczpospolita z 11 czerwca, Polska " dotąd konsekwentnie domagała się 18-letniego okresu ochronnego". Pytanie, kto upoważnił min.
Bartoszewskiego do wypowiedzi tak radykalnie godzącej w nasz podstawowy postulat przy negocjacjach z UE?
Żydzi z Izraela ( ...) - Bezczelni. Nie liczą się z nikim i z niczym. Rabują to, co nie jest ich. Niszczą nas, którzy tu zostaliśmy. Już niedługo nie będzie żadnego śladu po tym, że były tu polskie kresy - mówi nienaganną polszczyzną pani Kacnelson". Część Żydów, m.in. głośny izraelski prawnik i pisarz Uri Huppert, usiłowała wybraniać grabież fresków Schulza, dokonaną przez pracowników słynnego renomowanego instytutu Yad Vashem. Potępił ją jednak nawet Stanisław Krajewski, uchodzący za czołową dziś postać wśród polskich Żydów, w tekście Wstyd za Yad Vashem, pisząc m.in.: "Dotychczas myślałem, że instytut Yad Vashem jest czystą, nieposzlakowaną instytucją. Dokumentuje Zagładę, upamiętnia jej ofiary, składa hołd 'Sprawiedliwym wśród Narodów'. Cóż może być bardziej szacownego (...) Nawet jeśli to, co uczynili wysłannicy Instytutu, było ćwierć- czy półlegalne, ich czyn budzi we mnie głęboki sprzeciw. Kojarzą się z nim słowa takie jak: kradzież, przemyt, zawiedzione zaufanie. I - arogancja. Jest mi wstyd".
JERZY ROBERT NOWAK
Skrajna tendencyjność i nieuczciwość debaty o domniemanych polskich "zbrodniach" na Żydach stopniowo prowokuje coraz więcej uczciwych zagranicznych obserwatorów polskiej sceny do zabrania głosu w tej sprawie. Jako pierwszy kilkakrotnie zabierał głos w cennych artykułach, oprotestowujących fałszerstwa Grossa wybitny niemiecki historyk dr Bogdan Musiał. Potem przyszła kolej na bardzo stanowcze wystąpienie w obronie Polaków ze strony najwybitniejszego amerykańskiego badacza historii Polski - Richarda C. Lukasa, autora kilku bardzo ważnych książek na temat dziejów Polski, m. in. znakomitego "Zapomnianego holocaustu". Lukas opublikował w maju 2001 roku bardzo ostrą krytykę antypolskich oszczerstw Grossa na łamach "The Polish American Journal" (patrz Jedwabne and the selling of the holocaust - wtr. WK.), stanowczo potępiając Grossa jako żydowskiego propagandystę, służącego swą książką pomocą w wymuszaniu ogromnych spłat przez Polaków na rzecz roszczeń materialnych Żydów. W swym artykule Lukas szczególnie ostro potępił Grossa za wybielanie zbrodniczej żydowskiej kolaboracji na Kresach Wschodnich w latach 1939-1941, pisząc wręcz o "żydowskiej zdradzie we wschodniej Polsce". Według Lukasa: "Istnieje cała góra dokumentacji, która pokazuje, że na tych terenach, okupowanych przez Sowietów od 1939 do 1941 roku, znacząca ilość Żydów współpracowała z Sowietami w aresztowaniach, deportacjach i uśmiercaniu tysięcy Polaków. Żydzi Jedwabnego nie byli pod tym względem wyjątkiem. Gdy Sowieci odbili te tereny od Niemców w latach 1944-1945, Żydzi znowu byli wydatnie zaangażowani w niszczenie polskiej Armii Krajowej, aresztowania i egzekucje Polaków lojalnych wobec demokratycznego rządu polskiego, wówczas na obczyźnie w Londynie. Proces żydowskiego włączenia się w prześladowanie, więzienie i egzekucje Polaków był kontynuowany dalej w erze stalinowskiej". Lukas przypomniał również rolę żydowsko-sowieckiego oddziału partyzanckiego w wymordowaniu kilkuset Polaków, w tym kobiet i dzieci w Koniuchach. Amerykański historyk przypomina to, o czym tak niegodnie milczą dziś oficjalni "reprezentanci" Polski: Kwaśniewski, Bartoszewski i Kieres.