Tuesday, December 25, 2007

Władysław Bartoszewski - dla Frankfurter Allgemeine Zeitung

Władysław Bartoszewski uważa, że zwycięstwo Donalda Tuska w wyborach parlamentarnych stwarza bardzo obiecujące perspektywy dla stosunków polsko-niemieckich. W wypowiedzi dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung" były szef dyplomacji stwierdził, że nowy rząd zadba o to, aby przeciwnicy Niemiec w Warszawie stracili swoje wpływy.


Do grona - jak to określił - „germanofobów" profesor Bartoszewski zaliczył pełnomocnika MSZ-tu do spraw stosunków z Niemcami Mariusza Muszyńskiego. Odnosząc się do debaty na temat powstającej w Berlinie placówki poświęconej powojennym wypędzeniom, były minister spraw zagranicznych zapewnił, że Polska będzie gotowa do rozmów na ten temat z Niemcami. Zastrzegł jednocześnie, że gdyby w kierownictwie ośrodka miała znaleźć się szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach, byłoby to dla Polski nie do przyjęcia.

„Frankfurter Allgemeine Zeitung" przypomina w tym kontekście wypowiedź ministra kultury Kazimierza Michała Ujazdowskiego, który w ubiegłym tygodniu w Berlinie skrytykował niemiecki rząd za prowadzenie prac nad koncepcją placówki. Ujazdowski zarzucił Niemcom przygotowywanie „jednostronnej, narodowej" inicjatywy i popieranie działań Eriki Steinbach.

Frankfurcki dziennik wskazuje na tej podstawie różnicę w podejściu do polsko-niemieckiego dialogu między rządem byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego a otoczeniem Donalda Tuska.„Ta różnica nie mogła być większa" - konkluduje „Frankfurter Allgemeine Zeitung".

Monday, December 24, 2007

To wy macie przeprosić!

To wy macie przeprosić!
Andrzej Echolette




Podczas ubiegłotygodniowej wizyty delegacji polskiej w Knesecie izraelscy deputowani dali popis antypolskiej propagandy, oskarżając nasz kraj o mordowanie Żydów i zagarnięcie mienia. Żądano również od Polski przeprosin za doznane krzywdy i zwrotu mienia żydowskiego. Minister Bartoszewski nie zdobył się na stanowczą krytykę tych oszczerstw.

To wy macie przeprosić!

Przebieg wypadków był następujący. Minister Bartoszewski, wraz z członkami polskiej delegacji (m.in. poseł Maciej Jankowski), przysłuchiwali się sesji parlamentu izraelskiego poświęconego stosunkom polsko-izraelskim. Debata została zdominowana przez wystąpienia antypolskie. Wiceprzewodniczący Knesetu - Reuven Rivlin, reprezentujący partię Likud, grzmiał z trybuny: Jest wielu Polaków, którzy brali udział w mordowaniu Żydów. Sam fakt, że Polska była okupowana, nie zwalnia jej od odpowiedzialności za zbrodnie dokonane na jej terenie. Nowa, demokratyczna Polska powinna się skonfrontować ze swoją przeszłością i wyrównać krzywdę, która była dokonana w tym kraju. Ponadto Polska ma obowiązek powstrzymać mordowanie narodu żydowskiego przez palestyńskich ekstremistów, a naród polski musi przebyć długą drogę, żeby spojrzeć w oczy żydowskiemu.

Zapłacić, zwrócić mienie

A jak wyrównać te krzywdy? Najlepiej - jak to u Żydów - pieniędzmi, bądź zwrotem "zagrabionego" mienia, jak tego zażądał poseł Josef Paricki: W ramach wyrównywania rachunku krzywd rozwiązanie powinna znaleźć kwestia mienia żydowskiego, także prywatnego. Mienie to zostawili w waszych rękach ludzie, którzy wierzyli, że idą do jakiegoś obozu pracy.

Na tę wypowiedź należy zwrócić szczególną uwagę. Paricki z jednej strony broni postępowania Niemców z ludnością żydowską, jednocześnie oskarżając Polaków o przejmowanie w czasie okupacji majątków od Żydów. Co w domyśle oznacza: Polacy współpracowali z Niemcami nazistowskimi w zagładzie Żydów.

Czerwony Jankowski, a Bartoszewski prawie w piachu

Co prawda inni politycy żydowscy - w tym: Dyrektor Instytutu Yad Vashem Szewach Weiss - próbowali łagodzić sytuację. Nie zmienia to jednak opinii, że mieliśmy do czynienia z precyzyjnie przygotowaną akcją przeciwko Polsce. Tak Izrael uczcił kolejną rocznicę wznowienia stosunków dyplomatycznych z Polską. Traktując ją jak swego poddanego.

A było to tym łatwiejsze, że polska delegacja w zasadzie nie reagowała i nie broniła dobrego imienia Polski. Tak przynajmniej wynika z relacji w mediach. Poseł Jankowski zrobił się co prawda czerwony na twarzy (co było widać w telewizji), ale nie wystąpił przeciwko żądaniom deputowanych Knesetu, choć w polskim Sejmie ma zawsze bardzo dużo do powiedzenia na temat tzw. wartości demokratycznych i patriotyzmu. Z kolei szef polskiego MSZ po incydencie właściwie schował głowę w piasek. Niezręcznie potem próbował tłumaczyć, dlaczego nie zareagował: To byłby początek bardzo przykrej dyskusji. Wykażemy dużą kulturę i nie będziemy wiązali rocznicy wznowienia stosunków dyplomatycznych z zachowaniem poszczególnych posłów.

Od kiedy to brak reakcji na zniesławianie państwa polskiego nazywa się dużą kulturą? Chyba raczej należałoby to określić zupełnie inaczej - strachem przed narażeniem się stronie izraelskiej. Wyobraźmy sobie bowiem - i takie opinie pojawiały się w Internecie - jaka by była reakcja władz polskich i Bartoszewskiego (nie mówiąc o Izraelu), gdyby któryś z posłów polskiego Sejmu zaczął przypominać żydowskie zbrodnie przeciwko Polsce i żądać za nie zadośćuczynienia Narodowi. Pełno byłoby słów potępienia i posądzeń o "antysemityzm".

Nie kłamstwo, a błędna interpretacja

Wcześniej Bartoszewski wypowiadał się na Uniwersytecie w Jerozolimie. Minister odniósł się do kwestii zwrotu mienia żydowskiego, jego zdaniem regulacje muszą uwzględniać aspekt historyczny, możliwości Polski i problemy socjalne wynikające z reformowania Polski. Nie może być teraz na odwrót, że mienie będzie zwrócone tylko Żydom, a gojom nie. Podkreślił również patriotyzm polskich Żydów w 1939 r.: 1 września 1939 r. Żydzi pierwszy raz stawili opór hitlerowcom jako polscy żołnierze, trafiali do niewoli, ginęli, bo byli polskimi obywatelami i patriotami, i to nas łączy raz na zawsze. Mówił, że Polska była miejscem zagłady Żydów, ale Polacy nie byli za nią odpowiedzialni, choć zdarzały się epizody, kiedy brali w tym udział. Tego nie kwestionujemy i nie ukrywamy. Stwierdzenia o współodpowiedzialności Polaków za holokaust są raczej uznawane za niepoprawną interpretację niż za kłamstwo historyczne. Z takim stanowiskiem Polacy nie mogą się zgodzić, tak jak nie godzą się z kłamstwem oświęcimskim.

Dlaczego później ministrowi zabrakło na oficjalnym forum izraelskim tej konsekwencji?

Hucpiarstwo Michnika

Każdy kraj ma swoich oszołomów, którzy wypowiadają opinie skrajnie nierozumne. Taki właśnie charakter miały wypowiedzi izraelskich oszołomów w Knesecie. Obwinianie narodu polskiego za zbrodnię holocaustu, żądanie od rządu polskiego, by poczuwał się do odpowiedzialności za tę zbrodnię - to głupota i podłość równa głupocie i podłości antysemitów. Na szczęście taka głupota jest coraz rzadsza - tak w Polsce, jak i w Izraelu.

Tak zareagował na wydarzenia w Knesecie Adam Michnik w "Gazecie Wyborczej" z 29 listopada. Wyjątkowy to popis faryzeizmu. To wszak "Gazeta Wyborcza" stoi w pierwszej linii propagandy antypolskiej, opluwania polskości i Kościoła katolickiego. Michnik, w którego "Gazecie" wielokrotnie pojawiały się teksty oskarżające Polaków o udział w holokauście (począwszy od słynnego tekstu Michała Cichego o mordowaniu Żydów przez Powstańców Warszawskich, a na tekstach udowadniających "polską winę" w zagładzie ludności żydowskiej w Jedwabnem, skończywszy), przywdziewa się w szaty (rzekomego oczywiście) obrońcy Polski. Choć w rzeczywistości on i jego "Gazeta" reprezentują opcję, którą Krystian Brodacki w "Tygodniku Solidarność" (nr 48/2000) charakteryzuje w następujący sposób: Adam Michnik w swoim organie zajmuje się nader często Polakiem i polskością, jeżeli nie sam, to piórami swoich dworzan, którzy (...) nigdy nie zbaczają z jedynie słusznej drogi, wytyczonej przez taką oto myśl złotą: narodowość polską cechują zaściankowość i ciemnota, ksenofobia i głupota, nietolerancja i rasizm, z antysemityzmem na czele. Dlatego ze wszystkich sił swoich walczyć trzeba z polskim stylem życia, z polską tradycją, z polską religijnością, z polskim romantyzmem. Mówiąc krótko: trzeba przerobić Polaka na nie-Polaka, bo tylko wtedy będzie można się z nim dogadać, iżby był powolny decyzjom wyższym i dał sobie wyjąć nie tylko jedno żebro, ale choćby i wszystkie.

To oni muszą przeprosić!

Podczas wystąpień w Knesecie wielokrotnie pojawiał się postulat zadośćuczynienia przez Polskę Żydom za ich cierpienia i przeproszenia ich za przeszłość. Do tego czasu Polacy nie będą mogli spojrzeć w oczy narodowi żydowskiemu.

A tymczasem to Żydzi powinni przeprosić nas za swoje czyny z ostatniego ponad półwiecza. Obszernie pisałem na ten temat w "Naszej Polsce" w 1999 r. Teraz więc przypomnienie tylko kilku zasadniczych faktów. Należy o nich ciągle pisać, nie tylko dlatego, że kwestie te, pozostając nieuregulowanymi, są nadal aktualne, ale również ze względu na narastającą falę oskarżeń Polaków o mordowanie Żydów i współuczestniczenie w holokauście.

Parlamentarzyści izraelscy żądali od ministra Bartoszewskiego zadośćuczynienia za doznane od Polaków krzywdy. Tymczasem jeżeli ktoś ma moralne, i nie tylko, prawo do żądania odszkodowań za straty poniesione w okresie wojennym i powojennym - to są to nie Żydzi, a Polacy, którym za wielowiekową tolerancję i gościnność w stosunku do Żydów ci ostatni - w większości, gdyż byli i Żydzi patrioci, również mordowani przez swoich "braci" - w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat odpłacili morderstwami, zaborem mienia i współudziałem w rozbiorze Państwa Polskiego z roku 1939.

Tak więc odszkodowania te należą się żyjącym jeszcze ofiarom i ich spadkobiercom za m.in.:

* żydowskie zbrodnie ludobójstwa na Kresach Wschodnich w latach 1939-1941 i kolaborację z Sowietami oraz likwidację fizyczną ludności polskiej;

* podobne działania ludności żydowskiej na polskich terytoriach okupowanych przez Niemcy; oraz za kolaborację Żydów z niemieckimi władzami obozowymi w obozach koncentracyjnych (np. Majdanek, Auschwitz) przy mordowaniu Polaków;

* zbrodnie na ludności polskiej dokonywane przez oddziały tzw. Armii Ludowej i Gwardii Ludowej, których dowódcy mieli często pochodzenie żydowskie, a po 1944 r. zostawali funkcjonariuszami władzy komunistycznej;

* eksterminację narodu polskiego po 1944 r. i terror komunistyczny wprowadzony przez żydowskich funkcjonariuszy tzw. Polski lubelskiej, wywodzących się m.in. ze Związku Patriotów Polskich. Już po tzw. wyzwoleniu to osoby narodowości żydowskiej kierowały komunistycznym aparatem bezpieczeństwa;

* tzw. morderstwa sądowe dokonane na polskich patriotach przez komunistyczno-żydowski aparat bezpieczeństwa. Ofiary te dzielą się na: ofiary bezpośredniego terroru NKWD i wojsk sowieckich, ofiary UB, IW, KBW, aparatu sądowego i prokuratorskiego, skazane wyrokami bądź zamordowane. Nie można zapominać także o ofiarach pośrednich, a więc osobach, których wprawdzie nie skazano na śmierć i nie zamordowano, ale które wskutek tortur i przeżyć więziennych przedwcześnie zmarły (np. żołnierze-górnicy zsyłani do kopalń uranu). Można założyć, iż liczba ofiar wynosi kilkaset tysięcy. "Mordercami sądowymi" byli w przeważającej części właśnie Żydzi: sędzia Maria Gurowska (z domu Sand, córka Moryca i Frajdy z domu Einsenman) prowadziła sprawę i skazała na śmierć gen. Augusta Emila Fieldorfa ps. "NIL"; kpt. Stefan Michnik orzekał w sprawach m.in. Zefiryna Machalli, płk. Maksymiliana Chojeckiego i nadzorował wykonanie kary śmierci na rotmistrzu Andrzeju Czaykowskim - "cichociemnym" i powstańcu warszawskim; Oskar Karliner, oskarżyciel m.in. w procesie kierownictwa PPS-WRN w dniach 5-15 listopada 1948 r., od marca 1954 r. - szef Zarządu Sądownictwa Wojskowego; Helena Wolińska; kpt Zygmunt Linauer; Stefan Kuhl (zwany "krwawym Kuhlem"), szef Głównego Zarządu Informacji WP od 25.04.1947 do 6.06.1950 r.; płk Maksymilian Lityński;

* za zabór mienia uwięzionych i zamordowanych patriotów polskich.

Szczególne słowa przeprosin należą się wszystkim Polakom za:

* ukazywanie Polaków w propagandzie żydowskiej jako "antysemitów", twórców "polskich obozów koncentracyjnych", w których wspólnie z Niemcami mordowaliśmy Żydów. Najgłośniejsze przykłady takiej kłamliwej, antypolskiej propagandy to: Shoah! Lanzmana (którego obrońcą i propagatorem był Jacek Kuroń), Shtetl, komiks Maus, książki Urisa (np. Miła 18), Lista Schindlera Stevena Spielberga. A w Polsce m.in.: Wielki Tydzień Andrzeja Wajdy, twórczość Izabeli Cywińskiej, "Kabarecik" Olgi Lipińskiej;

* za ochraniane oprawców stalinowskich pochodzenia żydowskiego, mieszkających w Izraelu przed postawieniem ich przed niezawisłym sądem Rzeczypospolitej;

* za uporczywe, mimo protestów i wykazywania kłamliwości tych twierdzeń, oskarżanie Polaków o brak pomocy Żydom podczas tzw. powstania w getcie i bierność wobec cierpienia ludności żydowskiej w okupowanej Polsce. Tymczasem to Polska była jedynym krajem w Europie, gdzie okupant niemiecki wprowadził karę śmierci za pomoc Żydom. Świadectwem ogromnej pomocy Polaków dla Żydów w okresie okupacji niemieckiej są chociażby przyznawane co roku medale "Sprawiedliwi wśród narodów świata", gdzie najliczniej reprezentowani są właśnie Polacy;

* za zawłaszczanie martyrologii narodów całego świata, w tym szczególnie Polaków z lat 1939-1945, i czynienie z niej swoistej "religii holokaustu". Twierdzenie, iż tylko ludność żydowska była ofiarą Niemców (mamy z tym do czynienia m.in. w przypadku obozu Auschwitz) i pomijanie Polaków jako grupy narodowościowej mordowanej w obozach koncentracyjnych (Muzeum Holocaustu w Nowym Jorku);

* za żądania usuwania Krzyży z miejsc kaźni Polaków;

* świadomą i programową demoralizację młodzieży polskiej w okresie powojennym: fałszowanie dziejów Polski w podręcznikach historii (Andrzej Garlicki).

Dopóki nie usłyszymy przeprosin ze strony Żydów, ustawienie stosunków wzajemnych na normalnym poziomie nie będzie możliwe.

Andrzej Echolette

Andrzej Echolette, Nasza Polska, 2001-03-31

Monday, December 17, 2007

Spory wokół Bartoszewskiego


Spory wokół Bartoszewskiego

Władysław Bartoszewski w nagrodę za swe skrajnie tendencyjne zaangażowanie po stronie PO w kampanii wyborczej otrzymał z rąk Donalda Tuska nagrodę w postaci nominacji na sekretarza stanu w Kancelarii Premiera. Pisze o tym szerzej Igor Ryciak w tekście "Bartoszewski, czyli cudowna broń Tuska" (dziennik "Polska" z 22 listopada). Mnożą się jednak i krytyki wystąpień Bartoszewskiego z ostatnich miesięcy, zwłaszcza użycia przez niego niedopuszczalnych obelg pod adresem inaczej myślących w sprawach politycznych, m.in. wyzwisk typu "bydło" i "dewianci". Wyzwisko Bartoszewskiego nt. "bydła" ostro napiętnował profesor UJ i naczelny redaktor krakowskich "Arcanów" Andrzej Nowak w tekście "Lobotomia demokracji. Czy możliwa jest zgoda bydła z niebydłem?" ("Wprost" z 9 grudnia). Z kolei Rafał Ziemkiewicz w felietonie "Nosił wilk...?" ("Rzeczpospolita" z 28 listopada) nawiązał do wystąpienia prezesa PiS-u Jarosława Kaczyńskiego, żądającego od Bartoszewskiego przeproszenia 5 milionów wyborców PiS-u "za określenie ich przez Władysława Bartoszewskiego mianem Ťbydłať i upieranie się przy tej sprawie".
W sytuacji, gdy Bartoszewski jest sławiony przez Tuska jako "najpiękniejszy polski życiorys", zachęcam do lektury moich tekstów, bardzo mocno podważających to stwierdzenie: "Pytania do Władysława Bartoszewskiego" ("Nasz Dziennik" z 28 listopada) i "Panie Bartoszewski, niech Pan odda ten medal!" ("Nasz Dziennik" z 22 listopada). W tej ostatniej sprawie chodziło o przyjęcie przez Bartoszewskiego z rąk niemieckiego ministra spraw zagranicznych Klausa Kinkela złotego medalu ku czci Gustawa Stresemanna, niemieckiego ministra spraw zagranicznych z lat 20. i zarazem najzajadlejszego polakożercy owych czasów. Stresemann miał wobec Polski dużo większe roszczenia terytorialne niż Hitler i chciał doprowadzić Polskę do katastrofy gospodarczej poprzez wydaną nam z jego inicjatywy wojnę celną.

Jerzy Robert Nowak

Thursday, November 22, 2007

Panie Bartoszewski, niech Pan odda ten medal!



Panie Bartoszewski, niech Pan odda ten medal!
Nasz Dziennik, 2007-11-22
Senat KUL postanowił przyznać doktorat honoris causa Władysławowi Bartoszewskiemu. Można tylko zdumiewać się decyzją ludzi, którzy postanowili tak mocno uhonorować Bartoszewskiego, akurat po wielkiej serii jego jakże niegodnych wystąpień polityczno-propagandowych, pełnych wrzasków i wyzwisk pod adresem ludzi inaczej niż on myślących. Szafowanie obelgami w stylu "dyplomatołków", którzy "szmacą kraj", można tylko tłumaczyć głębokimi kompleksami Bartoszewskiego, maturzysty, bezprawnie nazywanego profesorem. Za swe tak tendencyjne i wrzaskliwe zaangażowanie w kampanii wyborczej po stronie Platformy doczekał się Bartoszewski arcyhojnych pochwał Donalda Tuska. Został przez niego wywindowany jako rzekomy "najlepszy polski życiorys", "najlepsza polska biografia". W tym miesiącu ukaże się moja prawdziwie szokująca książka "O W. Bartoszewskim bez mitów", która pokaże całą prawdę o tym historyku-polityku. Pokażę na bardzo mocno udokumentowanych przykładach, jak wielkie skazy zaciążyły w ostatnich paru dziesięcioleciach na tym "najpiękniejszym życiorysie". Skazy te jakże poważnie przyćmiły rzeczywiste wcześniejsze zasługi Bartoszewskiego z poprzednich lat. Pokażę w swojej książce samochwała, skrajnie wyolbrzymiającego kosztem innych swoje zasługi z doby wojny. Pokażę łowcę nagród i odznaczeń, robiącego to na naprawdę niebywałą skalę. Nieprzypadkowo w niemieckich kręgach naukowych od dawna nazywają Bartoszewskiego "Preisjäger" (łowcą nagród). Pokażę fatalnego ministra-nieudacznika, który zawsze starał się, jak mógł, unikać stanowczej obrony Polski i Polaków, tym chętniej za to prowadząc politykę "na klęczkach" przed Niemcami i Izraelem. W oparciu o rozliczne przykłady pokażę postać osoby mijającej się z prawdą, porównując np. dwa całkowicie sprzeczne ze sobą (z 2000 i 2006 r.) kłamliwe tłumaczenia Bartoszewskiego na temat jego haniebnego milczenia w izraelskim Knesecie w grudniu 2000 roku. Przypomnę zdumiewający fakt sprzeciwienia się W. Bartoszewskiego jako sekretarza kapituły Orła Białego przyznaniu tego odznaczenia pośmiertnie generałowi Augustowi Emilowi Fieldorfowi i rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu. Przypomnę liczne, tak niegodne przystosowania się Bartoszewskiego do niemieckich oczekiwań w poglądach na historię i współczesność. Przystosowaniom tym towarzyszyło jakże uzasadnione oczekiwanie Bartoszewskiego na różne zaszczyty ze strony niemieckiej, od dobrze opłacanych wykładów i honorariów po nagrody i odznaczenia. Przypomnę choćby fakt, że niemiecka Fundacja Boscha hojnie wsparła kwotą aż 132 tys. marek pracę W. Bartoszewskiego nad wspomnieniami na temat porozumienia polsko-niemieckiego (wg M. Goss: Klientyzm, czyli polityka i pieniądze, "Nasz Dziennik" z 30 marca 2007). W nieustającej pogoni Bartoszewskiego za nagrodami i odznaczeniami znalazł się epizod szczególnie haniebny - niegodne Polaka przyjęcie złotego medalu ku czci śmiertelnego wroga Polski - niemieckiego ministra spraw zagranicznych Gustawa Stresemanna. Antypolski wyczyn W. Bartoszewskiego Do wspomnianego, tak skandalicznego wydarzenia doszło 15 listopada 1996 r. w Moguncji. Bartoszewski uroczyście przyjął złoty medal z rąk niemieckiego ministra spraw zagranicznych RFN Klausa Kinkla (por. Wolny czyni dobro. Laudacja wygłoszona przez ministra spraw zagranicznych RFN Klausa Kinkla 15 listopada 1996 r. z okazji wręczenia profesorowi Władysławowi Bartoszewskiemu złotego medalu Towarzystwa im. Gustawa Stresemanna, "Gazeta Wyborcza", 5 grudnia 1996 r.). Bartoszewski przyjął medal, pomimo że jako historyk musiał znać podstawowe, dość przygnębiające fakty z życia Stresemanna. Musiał wiedzieć, że Stresemann jako minister spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-1929 był bardziej zachłanny w agresywnych roszczeniach terytorialnych wobec Polski niż Adolf Hitler w 1939 roku. Hitler żądał od Polski Gdańska i "korytarza" przez polskie Pomorze. Stresemann żądał od Polski zarówno Gdańska i "korytarza", jak i polskiego Śląska i wielkiej części Wielkopolski. Aby doprowadzić do wymuszenia na Polsce oddania Niemcom tych ziem, Stresemann wszczął w 1925 roku wojnę celną z Polską, która szybko przekształciła się w wojnę gospodarczą dla wyniszczenia Polski. Wszczynając ten konflikt, Stresemann sądził, że jeśli Niemcy doprowadzą nasz kraj do ruiny gospodarczej, to ulegniemy ich wszystkim zaborczym żądaniom. Pełen nienawiści do Polski i Polaków, Stresemann konsekwentnie dążył do całkowitego izolowania Polski w Europie, począwszy od nader zręcznie wynegocjowanego przez niego układu w Locarno w 1925 roku. Układ ten zagwarantował trwałość granicy między Francją i Niemcami, pozostawiając bez żadnych gwarancji dla Polski naszą granicę z Niemcami, którym otwarto w ten sposób drogę ekspansji na wschód. Aby pokazać jak najpełniej całą prawdę o roli G. Stresemanna jako śmiertelnego wroga Polski, przytoczę w tym szkicu wymownie charakteryzujące go fragmenty publikacji kilkunastu autorów, wydanych zarówno w języku polskim, jak i w większości w językach obcych: niemieckim, francuskim, angielskim i hiszpańskim. Będą to przeważnie cytaty z opinii bardzo znanych historyków polskich i zagranicznych. Pokażą one, do jakiego stopnia Stresemann był zarówno wrogiem Polski, jak i niemieckim agresywnym nacjonalistą, który poprzez swoje działania utorował drogę do podbojów Hitlera. Mam nadzieję, że po dokonanym przeze mnie przedstawieniu ogromnego antypolskiego "dorobku" Stresemanna Czytelnicy zaczną się zastanawiać nad "tajemniczymi" motywami, jakie skłoniły Bartoszewskiego do przyjęcia medalu ku czci niemieckiego polakożercy. Niech Czytelnicy sami uznają, czy uroczyste przyjęcie przez Bartoszewskiego złotego medalu ku czci śmiertelnego wroga Polski - Stresemanna, było zgodne z jakimikolwiek normami, które powinny obowiązywać uczciwego Polaka-patriotę. W mojej opinii, wspomniany postępek Bartoszewskiego był wyczynem antypolskim, zasługującym wyłącznie na potępienie. Stresemanna wrogość do Polski Uwagi na temat zajadłej, niepohamowanej wrogości Stresemanna można znaleźć w rozlicznych pracach polskich i zagranicznych historyków. Zacznę od przypomnienia, jak oceniał rolę Stresemanna jeden z najwybitniejszych historyków polskich ostatniego półwiecza prof. Janusz Pajewski, członek Polskiej Akademii Umiejętności, znakomity znawca historii Niemiec i stosunków polsko-niemieckich. Otóż w szkicu, opublikowanym w Poznaniu w 1959 roku, Pajewski bez ogródek pisał o "niezbicie agresywnym, antypolskim charakterze polityki Stresemanna" (por. J. Pajewski: "Z najnowszych badań nad polityką Gustawa Stresemanna", Poznań 1959, s. 61). We wcześniejszej pracy prof. Pajewskiego (z 1957 r.) można było znaleźć jednoznaczne stwierdzenie, że jednym z celów polityki Stresemanna było "zniszczenie Polski". Według Pajewskiego, "Walka z Polską w polityce Stresemanna zajmowała miejsce naczelne" (podkr. J.R.N.) (por. J. Pajewski: "Polityka Gustawa Stresemanna w świetle najnowszych badań", Poznań 1957, s. 172). Profesor Pajewski zacytował w swym szkicu z 1959 r. wyrażoną na temat Stresemanna opinię znanego niemieckiego historyka Ericha Eycka ("Geschichte der Weimarer Republik", Stuttgart 1956, t. II): "Jak wszyscy niemieccy nacjonaliści, Stresemann odnosił się do Polaków z nienawiścią i pogardą. Wydawało mu się rzeczą słuszną i naturalną, że Niemcy panowali nad Polakami, ale poczytywał za perwersję, gdy Polacy panowali nad Niemcami. Usunięcie tych perwersyjnych stosunków uważał za rzecz bardzo pożądaną. Należałoby się z tym pogodzić (mit in Kauf nehmen) nawet wtedy, gdyby potrzebna była do tego przemoc wojskowa" (por. J. Pajewski: "Z nowszych badań...", s. 60). Na stałą wrogość G. Stresemanna do Polski jednoznacznie wskazuje również autor wydanej w USA syntezy historii niemiecko-polskich stosunków w latach 1918-1933 Harald von Riekhoff. Pisze, że Stresemann "nie miał żadnych skrupułów w graniu na antypolskich sentymentach" (s. 112), że "antypatia Stresemanna do Polski była silnie zakorzeniona" (s. 265), że Stresemann "realizował cel rewizji granicy polsko-niemieckiej z niezachwianą wytrwałością" (s. 263). Już w czasie pierwszej wojny światowej Gustaw Stresemann dawał wielokrotnie wyraz swej niechęci do Polski i Polaków. W 1916 r. wyrażał wrogi stosunek do stworzenia Królestwa Polskiego (por. P. Madajczyk: "Polityka i koncepcje polityczne Gustawa Stresemanna wobec Polski (1915-1929)", Warszawa 1991, s. 18, 33, 34). W 1918 r. Stresemann wyraźnie akcentował, że jego zdaniem "Ukraina stanowiła potencjalnie lepszego sojusznika, niż Królestwo Polskie" (por. tamże, s. 36). Po zawarciu pokoju brzeskiego, w czasie sporu z posłami polskimi w Reichstagu, jednoznacznie poparł oderwanie Chełmszczyzny od Polski (por. tamże, s. 35). Ustosunkowując się do Polski i Polaków z niechęcią, połączoną z poczuciem wyższości, twierdził: "Także w historii narodów i państw działa ostatecznie zasada sprawiedliwości. Tak duży naród, jakim był naród polski, nie upada bez własnej winy (...). Cała historia pokazuje, że ostatecznie upadek Polski miał podstawy we własnym braku sprawiedliwości społecznej, we własnej niezdolności Polski do ukonstytuowania swej państwowości" (por. tamże, s. 37). Gardząc Polakami, Stresemann nie chciał pogodzić się z utraceniem na ich rzecz przez Niemcy wielkich obszarów w oparciu o postanowienie traktatu wersalskiego. Stwierdzał, że "to, co uczynił traktat [wersalski - J.R.N.] z Niemiec, to rozerwane na części państwo - bez władzy, bez prawa, bez honoru, na wieczne czasy skazane na ciężką pracę, rządzone przez obce narody, jak przez właściciela niewolników. Być może zginiemy, jeżeli nie podpiszemy układu. Ale wszyscy mamy wrażenie, że na pewno zginiemy, jeżeli go podpiszemy" (por. tamże, s. 17). W czasie powstań śląskich Stresemann należał do zwolenników zdecydowanej akcji militarnej przeciw Polakom na Górnym Śląsku. Wystąpił później nawet z propozycją, by dzień przekazania Górnego Śląska Polsce ogłosić w Niemczech dniem żałoby narodowej (por. tamże, s. 43). Jak Stresemann utorował drogę Hitlerowi Przeciwnicy niemieckiego militaryzmu niejednokrotnie wskazywali na jednoznacznie wyraźną rolę Gustawa Stresemanna w utorowaniu drogi dla hitlerowskich agresji. Pisał o tym m.in. polski autor Jan Kaczmarek w wydanej po hiszpańsku w Santiago de Chile w 1943 roku książce "Paz belifera Alemania 1919-1939" (na s. 150 Kaczmarek cytował wymowny tekst publikacji Stresemanna z "Jahrbuch für Auswärtige Politik" w 1929 r., głoszący, że niemiecka polityka musi zapewnić Lebensraum dla narodu niemieckiego" [podkreślenie J. Kaczmarka]). Jak więc widzimy, Stresemann używał tego samego, co Hitler, określenia o potrzebie przestrzeni życiowej dla Niemiec. Kaczmarek akcentował również (op. cit., s. 151-158) rolę Stresemanna w wykorzystaniu niemieckiej mniejszości jako swego rodzaju "piątej kolumny" w krajach sąsiednich. W tym samym 1943 r. z ogromnie ostrą krytyką roli Stresemanna wystąpił niemiecki socjaldemokrata F.K. Bieligk, były więzień nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Sachsenburg. W przełożonej na angielski książce "Stresemann. The German Liberals Foreign Policy" (London 1943 r.) Bieligk pisał bez ogródek o skrajnym poparciu Stresemanna dla agresywnej polityki Niemiec już w czasie pierwszej wojny światowej, cytując (na s. 11) m.in. jego wojownicze, militarystyczne wystąpienie na spotkaniu przemysłowców w Saksonii 28 października 1917 roku: "Decyzje Paryskiej Konferencji Ekonomicznej mogą być narzucone pokonanym Niemcom. My jednak nie jesteśmy pokonani (...). Nieważne, jaką postawę przyjmuje się indywidualnie w sprawie rozszerzenia naszych granic, ale ktoś, kto oddałby Belgię bez zagwarantowania nam najpierw wolności gospodarczej, zasługuje na powieszenie". Bieligk przypomniał (s. 38), że Niemcy opanowały Belgię, drastycznie łamiąc prawo międzynarodowe. Nie przeszkadzało to Stresemannowi w głoszeniu poglądów, że nie będzie powrotu do status quo w odniesieniu do Belgii i tego, że "w każdych warunkach warunki pokojowe muszą odzwierciedlać wojskową, polityczną i gospodarczą nominację Niemiec". Już wcześniej - 25 lipca 1915 r. Stresemann powiedział na zjeździe swej partii w regionie Nadrenii: "Musimy stać się prawdziwie silni, dlatego musimy bezlitośnie osłabić naszych wrogów, tak żeby żaden wróg nie ośmielił się na ponowny atak przeciw nam. Dlatego nie podlega dyskusji to, że musi dojść do zmian granic zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie" (por. F. K. Bieligk: op. cit., s. 38). Bieligk przypomniał również konsekwentnie agresywne stanowisko Stresemanna wobec sąsiadów Niemiec, na czele z Polską. Pisał (s. 55), że Stresemann publicznie oświadczył, iż "żaden z naszych niemieckich braci na Wschodzie nie wierzy, że polskie państwo się utrzyma", czym wywołał "burzę oklasków". Bieligk opisywał również (s. 72-73) konsekwentne zakulisowe działania Stresemanna dla wzmacniania potajemnej remilitaryzacji Niemiec, dziwiąc się, że takiemu politykowi przyznano Pokojową Nagrodę Nobla! Jak Stresemann dążył do zrujnowania Polski Profesor J. Pajewski pisał, charakteryzując politykę Stresemanna w oparciu o jego poufną instrukcję dla ambasadora Rzeszy w Londynie z 26 kwietnia 1926 r.: "Dokument ten jest syntezą i zarazem najlepszą charakterystyką polityki Stresemanna. Gdy nie ma siły zbrojnej i gdy zdobyczy nie sposób osiągnąć przemocą, trzeba za wszelką cenę przeciwdziałać stabilizacji stosunków w Europie Środkowej, utrzymywać stan ciągłej niepewności i niepokoju. Czy taka polityka leżała u źródeł drugiej wojny światowej? Odpowiedź nieuprzedzonego, bezstronnego obserwatora jest jasna i oczywista". Pajewski przypomniał, że Stresemann we wspomnianej poufnej instrukcji dla niemieckiego ambasadora z 26 kwietnia 1926 r. rozwinął szerzej program polityki wobec Polski. Niemieckie żądania rewizji granic z Polską będą mogły być zrealizowane dopiero wtedy, gdy "ekonomiczna i finansowa katastrofa Polski osiągnie punkt szczytowy". Dopóki bowiem Polska nie znajduje się na skraju przepaści, "żaden rząd nie będzie w stanie zaryzykować porozumienia z nami". Dlatego polityka niemiecka musi dążyć do tego, aby odroczyć "odbudowę finansową Polski do chwili, gdy kraj ten dojrzeje do układu w sprawie granic, zgodnego z naszymi życzeniami, i dopóki nasza siła odpowiednio się nie wzmocni". Życzenia niemieckie streszczały się w "odzyskaniu nieograniczonej suwerenności nad Korytarzem, Górnym Śląskiem i pewnymi częściami Śląska środkowego. Należy więc działać w tym kierunku, aby angielskie i amerykańskie koła finansowe nie wspomagały Polski, tak samo należy przeciwdziałać wszelkiej akcji Ligi Narodów w tej sprawie" (por. J. Pajewski: "Z nowszych...", s. 63. Zob. na ten temat również wcześniejszą, gruntownie udokumentowaną pracę historyka Z.J. Gąsiorowskiego: "Stresemann and Poland after Locarno", publikowaną na łamach "Journal of Central European Affairs", vol. XVIII, nr III, October 1958, s. 298). Latem 1925 roku Stresemann, dążąc do zrujnowania gospodarczego Polski, rozpoczął z naszym krajem wojnę celną, która szybko przerodziła się w wojnę gospodarczą. Niemiecki historyk Wolfgang Ruge cytował napisaną w owym czasie niezwykle agresywną antypolską ocenę urzędnika wschodniego wydziału niemieckiego MSZ, głoszącą, iż: "50 procent polskiego eksportu kierowane jest do Niemiec, podczas gdy do Polski kierowane jest zaledwie 5 procent niemieckiego eksportu. Nic nie stracimy więc na tej wojnie handlowej, podczas gdy Polacy pójdą na dno! Bez rewizji w sprawie Korytarza żadnego układu handlowego z Polską, tylko wojna handlowa na noże!" (cyt. za W. Ruge: "Stresemann. Ein Lebensbild", Berlin 1966, s. 185). W ramach wydanej Polsce wojny gospodarczej Niemcy objęły zakazami przywozu aż 57 proc. dotychczasowego eksportu Polski do tego kraju (wg T. Kozłowski: "Historia Republiki Weimarskiej 1919-1933", Poznań 1997, s. 173). Gustaw Stresemann liczył na to, że w następstwie restrykcji niemieckich "cały organizm państwowy Polski popadnie w niemoc" (por. tamże, s. 173). Coraz ostrzejsza walka gospodarcza Rzeszy Niemieckiej z Polską przyczyniła się do katastrofalnego spadku wartości złotego i związanego z tym załamania się nowej polskiej waluty (por. S. Kowal: "Partnerstwo czy uzależnienie? Niemieckie postawy wobec stosunków gospodarczych z Polską w czasach Republiki Weimarskiej", Poznań 1995, s. 18). Wbrew przewidywaniom G. Stresemanna i innych niemieckich polityków nie doszło do całkowitego załamania polskiej gospodarki. Bardzo wielką rolę w jej uratowaniu odegrały działania Banku Polskiego dla obrony zachwianej pozycji złotego. Wykorzystując olbrzymie aktywa Banku, wysłano za granicę 2/5 zapasów złota, jako zastaw środków zaangażowanych w obronę złotego (por. S. Kowal: op. cit., s. 19). Niemcy próbowali jednak zablokować starania polskiego rządu i Banku Polskiego o wzmacniające polski system walutowy pożyczki w instytucjach bankowych Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Jak pisał Stefan Kowal (op. cit., s. 73-74): "Główną odpowiedzialność za niemiecką akcję wobec polskich starań ponosił minister spraw zagranicznych Rzeszy Gustaw Stresemann. On podejmował miarodajne decyzje, obowiązujące nie tylko podległy mu resort, ale również inne zaangażowane osobistości. Drugą osobą, zaangażowaną w akcji przeciwdziałania polskim zabiegom o pożyczkę był Hjalmar Schacht. Uchodził on za mającego znajomości wśród wpływowych sfer finansjery. Według niektórych opinii, znajomości te wykorzystywał w całej rozciągłości przeciwko Polsce (...). Prewencyjna aktywność dyplomatyczna przeciw polskim staraniom o kredyty istniała już wcześniej. Już w pierwszej połowie 1925 roku udało się Niemcom powstrzymać wypłatę drugiej transzy pożyczki dla Polski z amerykańskiego Banku Dillon Read & Co. Z przyobiecanej pierwotnie sumy 50 mln dolarów formalnie przyznana kwota wyniosła 35 mln". Szczególnie skutecznie blokowali wysłannicy Stresemanna polskie zabiegi o kredyty w Wielkiej Brytanii. Wykorzystali tu germanofilską postawę gubernatora głównego banku angielskiego Montagu Normana. Poparł on niemieckie stanowisko, uzależniające wszelką pomoc finansową dla Polski "w interesie pokoju" od "odpowiedniej" korektury granicy polsko-niemieckiej (wg W. Ruge: op. cit., s. 185). Wbrew niemieckim oczekiwaniom polskie zabiegi o kredyty miały jednak już wkrótce przynieść wielki sukces - podczas bardzo dobrze przygotowanej wizyty wiceprezesa Banku Polskiego Feliksa Młynarskiego w Nowym Jorku w listopadzie - grudniu 1925 roku. W czasie tej wizyty powstał najważniejszy dla Polski projekt pożyczki w wysokości 100 mln dolarów w zamian za wydzierżawienie monopolu tytoniowego. Pożyczkodawcą miał być Bankers Trust, należący do potężnego koncernu Morgana. Wstępne porozumienie z Bankers Trust wyraźnie wzmocniło pozycję Polski w amerykańskim świecie bankierskim. Znacząco ułatwiło uzyskanie później przez rząd polski pożyczki stabilizacyjnej od międzynarodowego konsorcjum banków (por. S. Kowal: op. cit., s. 75). Skuteczne zabiegi Polski o kredyty amerykańskie przekreśliły marzenia Stresemanna o doprowadzeniu do ruiny gospodarczej Polski. O fiasku niemieckiej strategii, obliczonej na doprowadzenie do ruiny gospodarczej Polski, zadecydowało również nieoczekiwane wystąpienie bardzo pomyślnej dla nas koniunktury na polski węgiel. Działający na emigracji historyk polski Zygmunt J. Gąsiorowski tak pisał o tym w wydanej w Stanach Zjednoczonych pracy: "Oczekiwania Stresemanna, liczącego na to, że kryzys ekonomiczny w Polsce osiągnie takie rozmiary, że zmusi nas do przyjęcia niemieckich warunków, okazały się przedwczesne. Strajk brytyjskich górników okazał się dobrodziejstwem dla polskiego przemysłu węglowego, który dotąd w wielkiej mierze zależał od niemieckiego rynku. Teraz dla polskiego rynku otworzył się rynek skandynawski i inne rynki, a wzrost polskiego eksportu wywarł zbawienny wpływ na polską gospodarkę (...)" (por. Z.J. Gąsiorowski: "Stresemann and Poland...", s. 300). Istnieją uargumentowane opinie, że wysuwane przez Stresemanna i jego rewizjonistycznych kolegów skrajne niemieckie roszczenia terytorialne wobec Polski w owym czasie negatywnie wpłynęły na efekt niemieckich działań gospodarczych przeciw Polsce. Stefan Kowal pisze wprost (op. cit., s. 81): "Być może, iż nader duży obszar Polski, jaki nimi [roszczeniami terytorialnymi - J.R. N.] objęto, wywołał odwrotny skutek od oczekiwań niemieckich i w gruncie rzeczy miał pozytywny skutek na postawy pożyczkodawców". Przypomnijmy raz jeszcze, że ówczesne żądania terytorialne Stresemanna i jego rewizjonistycznych podwładnych bardzo znacząco przebijały wysunięte pod adresem Polski w 1939 r. żądania Adolfa Hitlera. Brzmiały one następująco - wg instrukcji do prowadzenie rozmów z ambasadorem W. Brytanii w Niemczech lordem E. V. D. Abernonem, skierowanej do sekretarza stanu w Auswärtiges Amt Carla von Schuberta 27 lutego 1926 roku: "Zwrot Gdańska, Pomorza ('korytarz') z okręgiem nadnoteckim, tzn. do linii Poznań - Toruń, dalej okrojenie Wielkopolski do linii na zachód od Poznania, przy czym sam Poznań z okolicą miał pozostać przy Polsce. Jeżeli chodzi o Śląsk, to żądania objęły Górny Śląsk oraz mniejsze obszary na tzw. Śląsku środkowym, w powiatach Namysłów, Góra i Syców" (wg S. Kowal: op. cit., s. 81). W instrukcji znalazło się stwierdzenie, że według poglądów rządu Niemiec "tylko w całości zwrot wyżej wymienionych obszarów doprowadzi do ostatecznej ugody między Niemcami a Polską". Podobny zakres rewizji granic powtórzył G. Stresemann 19 kwietnia 1926 roku w ściśle tajnej instrukcji dla ambasady niemieckiej w Londynie. W instrukcji położono silny nacisk na argumenty rewizji i konieczność jej przeprowadzenia, natomiast nie precyzowano pojęć "korytarza" i Śląska; z kontekstu wynikało, że pod pojęciem "korytarza" rozumiano nie tylko Pomorze, ale także północne rejony Wielkopolski położone nad Notecią. Tak znaczne okrojenie Wielkopolski miało na celu stworzenie "pomostu między Niemcami Środkowymi a Prusami Wschodnimi. (...) Okrojenie Wielkopolski obejmowało zachodnie i południowo-zachodnie powiaty, gdzie element niemiecki (...) nie przeważał (...). Rozmiary rewizji na Śląsku środkowym odnosiły się do tych części powiatów namysłowskiego i sycowskiego, które decyzją Traktatu Wersalskiego przyłączone zostały do Polski z racji zamieszkiwania tam w przeważającej części ludności polskiej, czemu wspomniana instrukcja nie przeczyła" (wg S. Kowal: op. cit., s. 81-82). Izolacja Polski w Locarno Największym sukcesem G. Stresemanna w jego nieustającej walce z Polską było doprowadzenie do izolacji naszego kraju w czasie konferencji w Locarno w październiku 1925 roku. Zawarty tam układ w pełni zgodny był z inicjatywą Stresemanna, który godził się na uznanie nienaruszalności zachodnich granic Rzeszy, tj. z Francją i Belgią. Równocześnie jednak zdecydowanie wykluczał udzielenie niemieckich gwarancji uznania nienaruszalności granicy wschodniej z Polską i Czechosłowacją. Stresemann z triumfującą satysfakcją opisywał porzucenie Polski i Czechosłowacji przez Francję i Anglię na konferencji w Locarno, akcentując: "Benes i Skrzyński musieli siedzieć w sąsiednim pokoju dotąd, aż ich wypuściliśmy. Taka była sytuacja tych państw, które dotąd tak rozpieszczano, ponieważ były służącymi innych, ale teraz zostały porzucone w momencie, gdy pojawiła się szansa dojścia do porozumienia z Niemcami" (cyt. za: Z.J. Gąsiorowski, op. cit., s. 292). W ocenie świetnego znawcy historii polityki międzynarodowej - profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego i członka Polskiej Akademii Umiejętności Henryka Batowskiego: "Locarno było wielkim sukcesem Niemiec, a zwłaszcza Stresemanna. Dla Francji okazało się w rezultacie iluzją. Dla Polski i Czechosłowacji było gorzkim unaocznieniem faktu, że odtąd granice w Europie dzielą się na nienaruszalne i na takie, którym tej cechy nie przyznano (...). W Berlinie sądzono, że układy lokarneńskie otwarły Niemcom drogę do rewizji granic z Polską. Na razie mówiono o tym ostrożnie, gdyż do użycia siły rozbrojone wtedy Niemcy nie byłyby wtedy zdolne. Niczego jednak na przyszłość nie wykluczano i dlatego można powiedzieć, że rok 1939 został zapowiedziany pośrednio czternaście lat wcześniej. Stresemannowi udało się osłabić międzynarodową pozycję Polski (...)" (podkr. - J.R.N.) (por. H. Batowski: "Między dwiema wojnami 1919-1939. Zarys historii dyplomatycznej", Kraków 2001, s. 122). Czym było Locarno, aż nadto brutalnie w swej szczerości sformułował G. Stresemann podczas posiedzenia rządu 19 października 1925 roku: "Dla mnie Locarno oznacza utrzymanie Nadrenii i możliwości odebrania niemieckich prowincji na Wschodzie" (cyt. za: T. Kozłowski: "Historia Republiki Weimarskiej 1919-1933", Poznań 1997, s. 166). W czasie przemówienia w Berlinie 14 grudnia 1925 r. Stresemann z satysfakcją odnotowywał powszechne rozgoryczenie w Polsce po Locarno, to, że wszystkie dzienniki polskie, za wyjątkiem dwóch organów oficjalnych, stwierdzały, że w ten sposób "przygotowuje się czwarty rozbiór Polski" (por. "Les papiers de Stresemann", Paris 1932, t. II, s. 194). Nazajutrz po Locarno, 27 listopada 1925 r. Stresemann pisał z ogromną satysfakcją w liście do dr von Keudell: "Dla mnie Locarno oznacza możliwość oderwania od Polski niemieckich prowincji na wschodzie" (por. "Les papiers de Stresemann", Paris 1932, t. II, s. 181). Krakowski historyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Józef Buszko tak pisał w ostatnim, czwartym tomie wydanej w 1985 roku syntezy historii Polski ("Historia Polski 1864-1948" Warszawa 1985, s. 300): "Niemiecki minister spraw zagranicznych Gustaw Stresemann usiłował zaraz po Locarno doprowadzić do izolacji Polski na arenie międzynarodowej, a także wykorzystać konflikt polsko-litewski, proponując Polsce podczas spotkania z Piłsudskim w Genewie w r. 1927 'zamianę' Pomorza i Gdańska na Litwę i Kłajpedę. Propozycje te zostały przez stronę polską odrzucone". Inne opinie o Stresemannie Słynny historyk emigracyjny Władysław Pobóg-Malinowski pisał w swej "Najnowszej historii politycznej Polski" (Londyn 1967, s. 632), iż: "Polityką niemiecką kierował G. Stresemann, nacjonalista, dążący do zniszczenia traktatu wersalskiego przez stopniowe kruszenie jego struktury". W innym miejscu swojej książki (s. 694) Pobóg-Malinowski pisał: "Stresemann celowo jątrzył stosunki między Polską a Wolnym Miastem, nie tylko ciągnąc gdańszczan do walki ze statutem dla rozszerzenia ich przywilejów, ale podsycając też nastroje nacjonalistyczne i robiąc z nich główny atut w rewizjonistycznym haśle 'powrotu do Rzeszy' (...)". Jeden z najwybitniejszych znawców XX-wiecznej historii Niemiec, historyk amerykański S. William Halperin, pisał w swej syntezie politycznej historii Niemiec w latach 1918-1933, że: "W sprawie wschodnich granic postawa Stresemanna i wszystkich jego kolegów z gabinetu charakteryzowała się całkowitą sztywnością. (...) Niemcy nigdy nie miały się pogodzić z ich aktualnymi granicami z Polską (...). Stresemann w poufnych rozmowach z dziennikarzami i członkami komisji spraw zagranicznych Reichstagu stanowczo akcentował, że pakt zachodni był traktowany głównie jako ośrodek do zapewnienia rewizji granic wschodnich" (por. S.W. Halperin: "Germany Tried Democracy. A Political History of the Reich from 1918 to 1933", New York 1965, s. 325-326). Skrajne antypolskie oblicze Stresemanna odsłania również poświęcona mu grubaśna biografia, wyszła spod pióra jego syna Wolfganga "Mein Vater Gustav Stresemann. Biografie aus des Feder des Sohne" (Berlin 1979). Wolfgang Stresemann wielokrotnie przyznaje w swej książce, że jego ojciec z pasją dążył do zmiany granicy niemiecko-polskiej, którą uważał za "bezsensowną". Tłumaczy to jednak tym, że: "Wówczas nikt w Niemczech nie mógł uznać niemiecko-polskiej granicy za ostateczną" (W. Stresemann: op. cit., s. 334). Z książki Wolfganga Stresemanna jednoznacznie wynika, że jego ojciec do końca życia darzył Polskę i Polaków ogromną niechęcią. Nader wymowny pod tym względem był epizod z działalności jego ojca jeszcze na rok przed jego śmiercią. Otóż 15 grudnia 1928 r., podczas posiedzenia Ligi Narodów w Lugano, Stresemann wyzwał od ostatnich polskiego ministra spraw zagranicznych Augusta Zaleskiego, gdy ten przedstawił trudności, jakie Polska ma z mniejszością niemiecką. Jak opisywał Wolfgang Stresemann: "Jeszcze podczas wystąpienia Zaleskiego zareagował na nie mój ojciec ze 'świętym' oburzeniem, przerwał polskiemu ministrowi zwiszenrufem, co było czymś niezwykłym w Lidze Narodów i odpowiedział mu w najwyższym wzburzeniu, przy czym wiele razy uderzył pięścią w stół, co także było zdarzeniem wysoce niezwykłym" (wg W. Stresemann: op. cit., s. 546. Zob. również tekst ówczesnego gwałtownego wystąpienia Stresemanna przeciw ministrowi A. Zaleskiemu w "Les papiers de Stresemann", Paris 1932, t. III, s. 317-319). W ten sposób Stresemann ujawniał całą głębię jadu przepełniającej go antypolskiej nienawiści. Z Rosją Sowiecką przeciw Polsce W swoich rewizjonistycznych aspiracjach, wymierzonych przeciw Polsce, Stresemann wyraźnie stawiał na antypolskie współdziałanie Niemiec z Rosją Sowiecką. Już w 1925 r. był przekonany, że Rosja przez podniesienie sprawy zmiany jej granic z Polską stworzy okazję dla generalnych zmian status quo w Europie, korzystnych dla Niemiec (por. uwagi H. von Riekhoffa: "German - Polish Relations 1918-1933", Baltimore, s. 88). Riekhoff przytoczył w tym kontekście (na s. 38) wymowny wywiad G. Stresemanna dla "Hamburger Fredenblatt" z 25 października 1925 r., w którym akcentował, że imperium rosyjskie, podobnie jak Niemcy, przeciwne jest uznaniu obecnych granic Polski. Oznaczać to może - według Stresemanna - że ewentualne wystąpienie Rosji Sowieckiej w sprawie granic z Polską może doprowadzić do "otwarcia nowego rozdziału w europejskiej historii" (por. tamże, s. 88). Już pół roku po Locarno Stresemann podpisał w Berlinie 24 kwietnia 1926 r. niemiecko-rosyjski pakt przyjaźni. Pakt wyraźnie akcentował, że obie strony stoją na gruncie układów w Rapallo, układów, które były wyrazem antypolskiej zmowy obu naszych sąsiadów. Doktor Andrzej Leszek Szcześniak tak pisał o pakcie berlińskim i niemiecko-sowieckim współdziałaniu w dobie Stresemanna w swoim świetnym podręczniku dla szkół średnich "Historia 1815-1939" (Warszawa 1998, s. 480): "W oficjalnym tekście dokumentu wiele mówiono o pokoju, pełnej zaufania współpracy itp. W rzeczywistości intensywnie rozwijano współpracę wojskową, służącą rewizji układu wersalskiego, wymierzoną też przeciw Polsce. Nad Wołgą i Kamą niemieccy konstruktorzy wypróbowywali - zakazane w Niemczech - bronie: pancerną, lotniczą i gazową; generałowie niemieccy układali dla Czerwonej Armii regulaminy, a wyżsi dowódcy sowieccy wykładali w niemieckich szkołach wojskowych. Głównym jednak celem tego układu było zgodnie ze wspólnymi niemiecko-rosyjskimi interesami zepchnięcie Polski do jej 'etnograficznych granic'. Układ berliński potwierdzony został w maju 1933 r., po dojściu Hitlera do władzy. 'Pokojowa' polityka Stresemanna przygotowywała podstawy do przyszłej agresji. Gdy Hitler objął władzę, Niemcy były już przygotowane politycznie i gospodarczo do rozpoczęcia gigantycznych zbrojeń". Oddaj, Pan, ten medal! Niech pan Bartoszewski poda choć jeden, najmniejszy choćby powód uzasadniający to, że on - Polak - przyjął złoty medal ku czci niemieckiego polakożercy z rąk niemieckiego ministra. Jakikolwiek logiczny powód poza prawdziwym, jakże niegodnym motywem - pogoni za zaszczytami. W tym przypadku ta pogoń faktycznie okryła go tylko niesławą! Ciekawe, jakimi jeszcze ewentualnymi medalami niemieckimi dałby się p. Bartoszewski skusić, jeśli tylko już istnieją - medalem ku czci Zakonu Krzyżackiego, Fryderyka II czy Bismarcka? Czy ten p. Bartoszewski naprawdę nie ma żadnego poczucia godności, poczucia, że są takie "splendory", których żaden szanujący się Polak nie powinien przyjmować?! Czyżby rzeczywiście pan Bartoszewski nie miał zielonego pojęcia o tak licznych antypolskich działaniach Stresemanna, konsekwentnie wyrażanych w jego polityce do ostatnich chwil życia? Czyżby rzeczywiście, jako historyk, był aż tak wielkim ignorantem w tej tak podstawowej sprawie, przedstawianej we wszystkich podręcznikach, o której powinien wiedzieć przeciętny maturzysta, a cóż dopiero nieprzeciętny posiadacz dyplomu maturalnego, jak Władysław Bartoszewski? Nie wiem, co Bartoszewski znał przed publikacją mego tekstu z zacytowanej przeze mnie wielojęzycznej literatury naukowej na temat G. Stresemanna. Teraz jednak po lekturze mego tekstu nie będzie mógł dłużej twierdzić, że nie wie, iż przyjął z rąk niemieckiego ministra medal, wydany ku czci śmiertelnego wroga Polski. Ten złoty medal powinien go teraz parzyć jak gorący kartofel, którego trzeba natychmiast pozbyć się za wszelką cenę. Władysław Bartoszewski powinien jak najszybciej oddać ten medal, którym Niemcy go odznaczyli. Wyobrażam sobie, jak wręczający ten medal niemiecki minister Kinkel i jego otoczenie śmieli się potem w kułak z Bartoszewskiego, mówiąc między sobą: "doprowadziliśmy do tego, że ten tak znany w Niemczech i za granicą Polak uczestniczył w fetowaniu polakożercy. Ryba połknęła przynętę!". Jak Bartoszewski mógł to zrobić jako Polak, gdzie było w owym momencie jego poczucie polskiej godności narodowej? Powinien się bez reszty wstydzić skwapliwości, z jaką odebrał antypolski medal. Powtarzam z całą świadomością siły tego oskarżenia, że przyjęcie przez Bartoszewskiego medalu ku czci G. Stresemanna było aktem nieprzyjaznym wobec Polski. Stresemann był w latach dwudziestych niemieckim politykiem, najbardziej odpowiedzialnym za zepchnięcie Niemiec na drogę, która - za Hitlera - doprowadziła ten kraj do wywołania drugiej wojny światowej. Niemcy mogą oczywiście, nawet dziś, wybielać Stresemanna i robić arcy-Europejczyka z tego świetnie maskującego się nacjonalisty i szowinisty. Mogą nawet ustanawiać medal na jego cześć i wręczać wybranym Niemcom, a także szukać chętnych do udekorowania tym medalem "pożytecznych idiotów" poza granicami Niemiec. Uczciwy Polak powinien jednak natychmiast odrzucić z oburzeniem próbę uhonorowania go takim medalem. A jeśli już to zrobił kiedyś, to - zgodnie z wyznawaną w słowach przez Bartoszewskiego zasadą "warto być przyzwoitym" - powinien ten medal odesłać tym, którzy go nadali. Panie Bartoszewski, niech Pan odda ten medal, jeśli zostało w Panu choć trochę polskiej godności po latach antyszambrowania w roli "łowcy nagród i odznaczeń". Może do odesłania medalu namówi Pana sam Donald Tusk w imię ratowania resztek mitu o Pańskim "najpiękniejszym życiorysie!".
Prof. Jerzy Robert Nowak

Wednesday, November 21, 2007

Nocna zmiana w biały dzień



Nocna zmiana w biały dzień
Nasz Dziennik, 2007-11-21
Starsi ludzie pamiętają jeszcze słynną "nocną zmianę", tzn. przygotowania do obalenia rządu premiera Jana Olszewskiego w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r., kiedy to za sprawą Janusza Korwin-Mikkego, posła UPR, podjęta została inicjatywa ujawnienia agentury w strukturach państwa. Przygotowaniami kierował prezydent Lech Wałęsa w asyście milczącego Mieczysława Wachowskiego, a w zebraniu uczestniczyło grono wtajemniczonych, z Donaldem Tuskiem, Waldemarem Pawlakiem, Leszkiem Moczulskim i dlaczegoś wystraszonym Stefanem Niesiołowskim. Waldemar Pawlak upewniał się, że może sobie "czyścić" MSW, a Donald Tusk miał się zakręcić wokół SLD, żeby obalenie Olszewskiego też poparł. Na odcinku propagandowym akcję zabezpieczała "Gazeta Wyborcza" i pozostający w jej orbicie S(r)alon, w którym nastąpiła pełna mobilizacja i nawet poetessa Szymborska musiała odrobić pańszczyznę, tym razem już nie ku czci Stalina, tylko "przeciwko nienawiści". Zmobilizowane zostały też wszystkie autorytety moralne, łącznie z tymi kopalnymi - co wskazywało, że oficerowie prowadzący nie tylko nadal "prowadzą", ale - że mimo "weryfikacji" i "rozwiązania" SB - także stanęli w ordynku. Jasne było, że wprawdzie "demokracja nasza młoda", wprawdzie pełny spontan, odlot i w ogóle, wprawdzie spiskowa teoria potępiona na wieki, ale - że przecież ktoś musi tym kierować. Nawiązanie po 15 latach przez PiS do lustracyjnej i niepodległościowej retoryki sprawiło, że przeżywamy to jeszcze raz, chociaż oczywiście nie tak samo. Tym razem na premiera wysunięty został Donald Tusk, a Waldemar Pawlak na wicepremiera. Na wszelki wypadek reanimowano Lecha Wałęsę, który w słowach pełnych miłości wzywał, by Kaczyńskich "wyciąć i wytępić", zaś autorytety moralne reprezentuje pełen nadzwyczajnego wigoru Władysław Bartoszewski. Tym razem jednak mobilizacja objęła nie tylko agenturę i S(r)alon krajowy, ale również razwiedkę zagraniczną. Najwyraźniej Niemcy po złych doświadczeniach z referendami we Francji i Holandii, tym razem dmuchają na zimne i nie chcą żadnych niespodzianek, a i Rosjanie też chcą mieć jakieś korzyści ze strategicznego partnerstwa. Co prawda PiS również podpisałoby i w imieniu Polski ratyfikowało traktat reformujący, ale Platforma zrobi to w jeszcze radośniejszych podskokach, a poza tym lepiej nadaje się na pierwszy etap tworzenia administracji tubylczej w warunkach Anschlussu. Na tym etapie bowiem należy jeszcze dążyć do zachowania pozorów naturalności i spontaniczności, ale sytuacja musi pozostawać pod kontrolą. A któż się do tego lepiej nada, jak nie stara, poczciwa razwiedka? Czy aby nie dlatego właśnie, jeszcze przed zaprzysiężeniem rządu, z Waldemarem Pawlakiem spotkał się generał Gromosław Czempiński? Czy znowu wprowadził go w "kurs dzieła" i dodał otuchy słynnymi słowy: "Panie Waldku, pan się nie boi?". Wprawdzie od czasu zakończenia tzw. afery Rywina, kiedy to na krótki czas S(r)alon udzielił swoim wyznawcom dyspensy na wierzenie w teorię spiskową, trochę czasu upłynęło i teoria spiskowa znów została zakazana, ale przecież - jak powiada Pismo Święte - "z obfitości serca usta mówią". Więc "Gazeta Wyborcza" ujawniła, że nawet w apogeum "kaczyzmu" w Ministerstwie Spraw Zagranicznych tkwił zakonspirowany zespół wiernych kolaborantów "drogiego Bronisława", przygotowując się koncepcyjnie i kadrowo na powrót nowego. "Drogi Bronisław" działał przede wszystkim na odcinku zagranicznym, a jego (?) agenci - na tubylczym. Po takich gruntownych przygotowaniach jest chyba oczywiste, że minister Sikorski będzie chodził jak w zegarku, bo skoro nawet my wiemy takie rzeczy, to tym bardziej on zdaje sobie sprawę, że "próżno wierzgać przeciwko ościeniowi". W dodatku Władysław Bartoszewski z żarliwością neofity będzie pełnił funkcję listka figowego, który do czasu będzie zakrywał figę, jaką Niemcy pokażą Polsce po Anschlussie. Jak widzimy, odpowiednie warunki do rozpoczęcia realizowania programu "normalizacji polityki zagranicznej" zostały już stworzone. Jak przypomniał Bronisław Komorowski, "Polska jest w Unii Europejskiej, a nie w USA", więc nic dziwnego, że na takie dictum również "policmajster powinność swej służby zrozumiał" i żołnierzom z Afganistanu wytoczył oskarżenie o "zbrodnie wojenne". Już tam "drogi Bronisław" sprzeda nas komu będzie trzeba i w stosownym czasie powiadomi o tym premiera Tuska w pierwszej kolejności, bo jakże by inaczej. Pozostał tedy odcinek wewnętrzny, na którym dla PO sprawą najważniejszą jest oczywiście odwdzięczenie się razwiedce za wspieranie i nadymanie. Polskie rządy po 1 maja 2004 r. zbyt wiele do powiedzenia nie mają, toteż największą ich troską jest kontrolowanie tajnych służb. Oczywiście nie tyle chodzi o to, by zrealizować tzw. cywilną kontrolę, bo razwiedka co najmniej od drugiej połowy lat 80. kontroluje polską scenę polityczną ze wszystkimi "cywilami", którym pozwala robić tam karierę, ile o to, by przywódcy poszczególnych partii mogli zorientować się, kto jeszcze jest agentem w ich partiach, no i przede wszystkim w partiach konkurencyjnych. Kto ma takie wiadomości, ten ma większą swobodę manewru, nie tylko na terenie ściśle politycznym, ale również gospodarczym, medialnym, wyznaniowym, a nawet naukowym. Jeśli ktoś ma wątpliwości, niechże przypomni sobie nie tylko dwie fazy w lustracji duchowieństwa, kiedy to po sprawie ks. abp. Wielgusa pryncypialność, wnikliwość i nieufność ustąpiły nagle miejsca pobłażliwości, wielkoduszności, ufności i np. "Filozofowi" uwierzono bez mrugnięcia okiem. Niech sobie przypomni masowy bojkot oświadczeń lustracyjnych przez "wykształciuchów", inspirowanych - jak się okazało - przed dwóch utytułowanych konfidentów SB. Czyż nie na tle stosunku do razwiedki załamały się rozmowy koalicyjne między PiS i PO jesienią 2005 roku? Dlatego też pierwszą decyzją ministra obrony Bogdana Klicha było zdymisjonowanie nienawistnego Macierewicza. Podobnie jak w 1992 r. nie można było czekać z tym ani chwili i Żandarmeria Wojskowa zdążyła doręczyć mu stosowne dokumenty niemal w ostatnim momencie. Tym razem jednak refleksem wykazał się również Jan Olszewski i archiwum Komisji Weryfikacyjnej w ostatniej chwili przekazał pod nadzór prezydenta. Minister Klich "wszczął postępowanie" w tej sprawie, co oznacza nową fazę wojny, oczywiście wojny na "ekspertyzy" i inne adwokackie krętactwa. W tej wojnie obydwie strony będą starały się nie przeciągać struny, bo wiadomo, że z agenta zdemaskowanego żadnego pożytku już nie ma, natomiast agenta zakonspirowanego można eksploatować na wszystkie strony aż do śmierci. Oczywiście głównym terenem realizowania polityki odwdzięczania się razwiedce będzie gospodarka. Już w fazie rozmów koalicyjnych okazało się, że radykalizm rynkowy wyparowuje z Platformy w tempie błyskawicznym i pokornie przyjmuje ona do wiadomości deklaracje PSL, czego to "nie można" zrobić. W rezultacie rząd przyjął bez żadnych autopoprawek budżet w wersji zaproponowanej przez PiS, a przy okazji wyszło na jaw, że w przyszłym roku dług publiczny osiągnie poziom 600 mld złotych. Odpowiednio też będą musiały wzrosnąć koszty jego obsługi, które już dzisiaj sięgają prawie 5 tys. zł rocznie na statystyczną rodzinę, wskutek czego bardzo wielu ludzi w Polsce zupełnie nie odczuwa dobroczynnych efektów wzrostu gospodarczego. Oznacza to, że również rząd Donalda Tuska nie ma żadnego innego sposobu na zapewnienie płynności finansowej państwa, jak sprzedawanie Polaków w coraz głębszą niewolę lichwiarskiej międzynarodówce. Taka jest i taka będzie cena podtrzymywania przez gabinet Tuska w Polsce korzystnego dla razwiedki kapitalizmu politycznego. W tej sytuacji szara strefa pozostaje jedynym schronieniem polskiego społeczeństwa przed bezlitosną eksploatacją zarówno ze strony tubylczych, jak i zewnętrznych okupantów i najlepszą rzeczą, jaką w tej sytuacji możemy zrobić, jest wydoskonalenie się w tej konspiracji.
Stanisław Michalkiewicz

Bartoszewski to uzurpator!!!


Profesor" Władysław Bartoszewski to uzurpator!!!

Niejaki "profesor" Władysław Bartoszewski nie istnieje. Istnieje tylko i wyłącznie maturzysta Bartoszewski. Ten człowiek nie miał i nie ma tytułu profesor, nie jest nawet magistrem. Jest co najwyżej wykładowcą na uniwersytetach, ale nim może byc praktycznie każdy, kto ma oczywiście coś do powiedzenia i władze uczelni go dopuszczą. Z tego powodu nie egzaminował studentów, bo moze to robic tylko osoba posiadająca wyzsze wykształcenie. Jaka jest moralność tej postaci, przez niektórych uważana za "autorytet moralny", skoro nigdy nie prostuje tej sprawy. Zostawiam to do namysłu.

Krytczne wobec rządu słowa Bartoszewskiego
prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak (2007-10-01)
Aktualności dnia
słuchajzapisz
Kompromitacja Władysława Bartoszewskiego


Nawet w "Rzeczpospolitej", tak bliskiej przez wiele lat Władysławowi Bartoszewskiemu, uznano za prawdziwą kompromitację jego wystąpienie na konwencji PO w Krakowie 29 września 2007 roku. Były minister spraw zagranicznych wystąpił tam z jadowitym atakiem na rząd Jarosława Kaczyńskiego, pełnym bezprzykładnych wręcz oszczerstw i pomówień.

Oto kilka próbek z tego szalonego słowotoku W. Bartoszewskiego, już wiele lat temu z uzasadnieniem nazwanego "ministrem pleciugą": "Nie wierzcie frustratom czy dewiantom psychicznym, którzy swoje problemy psychiczne odreagowują na Narodzie (�). Kategorycznie wypraszam sobie lżenie Polski przez niekompetentnych członków rządu, niekompetentnych dyplomatołków! (�). Polska potrzebuje rządu, a nie nierządu. Nierząd wprowadził do rządu ruch odnowy moralnej panów Kaczyńskich. Polska potrzebuje rządu szanującego innych ludzi, a nie napęczniałych nienawiścią (�)".
Eskalując oszczercze inwektywy, Bartoszewski stwierdził, że nie może znieść faktu, iż obecne władze plują w lustro, mówiąc, że większość byłych dyplomatów to agenci obcych mocarstw. Powiedział, iż obecne rządy mają wiele wspólnego z "falandyzacją prawa, dokonywaną przez doradcę Lecha Wałęsy" i nazwał je "działalnością na oba ziobra". Życzył przy tym Platformie, by zwyciężyła teraz, a nie za kilka lat.
Premier Jarosław Kaczyński, odpowiadając na grubiańską napaść W. Bartoszewskiego, powiedział: "Odrzuciliśmy kłanianie się w pas, jakie stosował pewien polityk, który nas w Krakowie mocno zaatakował". Słowa premiera niedwuznacznie odnosiły się do rozlicznych zachowań Bartoszewskiego w przeszłości, pełnych pokornego przytakiwania politykom niemieckim i żydowskim. Premier Kaczyński jednak trochę przesadził, używając słów o Bartoszewskim jako "pewnym polityku". Jakiż z niego polityk, raczej wielki niedołęga na scenie politycznej, dodajmy emerytowana niedołęga!

Obelgi to nie argumenty
Gwałtowne, pełne nienawiści do obecnych prawicowych rządów wystąpienie Bartoszewskiego wywołało bardzo wiele krytycznych komentarzy. Szczególnie wymowny był komentarz redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" Pawła Lisickiego w tekście: "Komu zaszkodził profesor Bartoszewski" (1 października 2007 r.). Lisicki pisał m.in.: "Sobota, sądzę, była jednym z najsmutniejszych dni kampanii wyborczej. Słowa Władysława Bartoszewskiego sprawiły mi wyjątkową przykrość. Autokompromitacja autorytetu (�) jest bowiem rzeczą bolesną (�) debata to nie połajanka, awantura czy burda. Debata rządzi się regułami. Nazywając swoich przeciwników politycznych 'frustratami', 'psychicznymi dewiantami' czy 'dyplomatołkami' Władysław Bartoszewski te reguły złamał. Obelgi to nie argumenty (�). Z wypowiedzi profesora muszą się natomiast najbardziej cieszyć ci pozorni przyjaciele Polski, którzy od dawna opowiadają za granicą, że nasza demokracja chyli się ku upadkowi, że Polacy nie potrafią się sami rządzić, że obecne państwo znajduje się na progu katastrofy, bo przejęli w nim władzę ludzie nieodpowiedzialni. Obelgi Bartoszewskiego, właśnie ze względu na jego międzynarodową pozycję, są prezentem dla wszystkich polityków zainteresowanych osłabieniem roli Polski. A przecież nie wierzę, by profesor tego chciał. Wydaje się, że raczej dał upust swojej niechęci i złości. Tylko obawiam się, że w ten sposób zaszkodził samemu sobie i krajowi, któremu tyle lat służył".
Rzecz znamienna, że napastliwe słowa Bartoszewskiego zostały przyjęte z pewnym zażenowaniem nawet przez ludzi bliskiej mu opcji. Dysząca niechęcią do PiS, osławiona Monika Olejnik przyznała w "Gazecie Wyborczej" z 1 października 2007 r.: "Można się zastanawiać, czy prof. Bartoszewskiemu przystoją takie słowa". Szef SLD Wojciech Olejniczak stwierdził, że takie sformułowania mogą być wypowiedziane przez taki autorytet jak prof. Bartoszewski, bo gdyby były wypowiedziane przez kogoś innego, to byłaby "niezła afera". Rzecz w tym, że Bartoszewski faktycznie już od dawna nie ma żadnego autorytetu wśród ludzi myślących. Nader ostro skomentowali jego warcholskie wręcz wypowiedzi liczni internauci. Jeden z nich nazwał Bartoszewskiego: "najgorszym szefem MSZ po 1945 roku". Przesadził tym określeniem, bo byli gorsi ministrowie od Bartoszewskiego, zwłaszcza w stalinowskich czasach PRL. Faktem jest jednak, że po 1989 roku nie było ministra spraw zagranicznych gorzej przygotowanego do swej funkcji i bardziej biernego, pomimo częstości i krzykliwości jego wystąpień.

Minister dyletant
2 marca 1995 r. Bartoszewski został przedstawiony przez Wałęsę liderom koalicji SLD - PSL jako jeden z trzech kandydatów (obok Andrzeja Ananicza i Andrzeja Olechowskiego) na ministra spraw zagranicznych. Liderzy koalicji zaproponowali Bartoszewskiego, a Oleksy powiedział, że o tej kandydaturze myślał z prezydentem właściwie równolegle (wywiad dla "Polityki" z 11 marca 1995 r.).
Niekompetentny minister dyletant nieprzypadkowo tak mocno spodobał się postkomunistom. Wiedzieli, że przy jego ministerialnych "umiejętnościach" okaże się doskonale sterowalny dla nich, a na dodatek jeszcze będzie uwiarygodniał rząd postkomunistyczny jako były opozycjonista. Ciekawe, że udział Bartoszewskiego w rządzie Oleksego spotkał się z krytycznymi uwagami nawet ze strony Stefana Niesiołowskiego, tak wyrozumiałego skądinąd wobec osób związanych z Unią Wolności. Zdaniem Niesiołowskiego, przyjmując Bartoszewskiego do rządu, postkomuniści chcieli "uzyskać za wszelką cenę uwiarygodnienie swego mafijnego gabinetu, tych powyciąganych z KC i KW PZPR sekretarzy, towarzyszy szmaciaków". (Por. "Gazeta Wyborcza" z 15 września 1995 r.).

Pierwszy przepraszał Niemców
Całkowitym fiaskiem zakończyła się wizyta Bartoszewskiego w Niemczech 31 marca 1995 r., podjęta z myślą załatwienia udziału Wałęsy w berlińskich obchodach zakończenia wojny. Pomimo nacisków z Polski, wspieranych przez część parlamentarzystów niemieckich, kanclerz Helmut Kohl odmówił zaproszenia na te obchody prezydenta RP. Zaprosił za to prezydenta Izraela (odmówił przybycia) oraz czołowe osobistości polityczne mocarstw zachodnich. Później Kohl stwierdził, że 8 maja w Berlinie spędził w "godnym Niemiec" towarzystwie. Polakom na otarcie łez zostawiono osobne zaproszenie Bartoszewskiego na uroczyste posiedzenie Bundestagu i Bundesratu w dniu 28 kwietnia 1995 roku. Jak się okazało, to zaproszenie bardzo opłaciło się Niemcom, bo Bartoszewski wystąpił w swym przemówieniu na sesji parlamentu niemieckiego ze słowami przeprosin wobec Niemców za wysiedlenie z Polski. Zaakcentował tragedie wojenne ludności Polski i Niemiec. We wpływowych polskich mediach próbowano przemilczeć lub zanegować fakt tych przeprosin, zafałszowując sens wystąpienia ministra Bartoszewskiego w Bundestagu. Wyraźne zafałszowanie miało miejsce w "Gazecie Wyborczej" z 19 kwietnia 1995 r., gdzie przytoczono bardzo obszerne fragmenty przemówienia Bartoszewskiego w Bundestagu, natomiast całkowicie przemilczano najbardziej ekspiacyjny fragment tego wystąpienia: "(�) Pamiętamy z wielką odwagą sformułowane zdania nieżyjącego już dziś wybitnego polskiego myśliciela i eseisty Jana Józefa Lipskiego, ideowego polskiego socjaldemokraty, który w 1981 roku z goryczą powiedział: 'Wzięliśmy udział w pozbawieniu ojczyzny milionów ludzi, z których jedni zawinili na pewno poparciem Hitlera, inni biernym przyzwoleniem na jego zbrodnie, jeszcze inni tylko tym, że nie zdobyli się na heroizm walki ze straszliwą machiną terroru - w sytuacji, gdy ich państwo toczyło wojnę. Zło nam wyrządzone, nawet największe, nie jest jednak i nie może być usprawiedliwieniem zła, które sami wyrządziliśmy. Wysiedlanie ludzi z ich domów może być w najlepszym razie mniejszym złem, nigdy - czynem dobrym'. W pełni identyfikuję się z tezami mojego zmarłego przyjaciela Jana Józefa Lipskiego (�)".
Właśnie ten ekspiacyjny fragment przemówienia Bartoszewskiego, opuszczony w "Gazecie Wyborczej", został szczególnie uwypuklony w wydanej w Polsce, dzięki wsparciu finansowemu Fundacji Konrada Adenauera, książce "Przeprosić za wypędzenie?" (Kraków 1997). Starannie przemilczano tam natomiast słowa Bartoszewskiego o wojennych ofiarach Polski.

Zaniżył ofiary polskie, zawyżył żydowskie
Inna sprawa, że to, co powiedział Bartoszewski w Bundestagu na temat polskich ofiar wojny, było niebywale szkodliwe z punktu widzenia polskiej racji stanu. Na użytek zagranicznego, i to niemieckiego odbiorcy, Bartoszewski zaniżył liczbę polskich ofiar wojny z 3 mln do 2 mln, wbrew wydanemu jeszcze rok przedtem w Polsce źródłowemu opracowaniu Głównego Urzędu Statystycznego "Historia Polski w cyfrach" (Warszawa 1994, s. 197), gdzie podano liczbę 3 mln 100 tys. polskich ofiar wojny. Równocześnie minister Bartoszewski zawyżył liczbę polskich Żydów, którzy zginęli podczas wojny. Mówił o około 3 mln zgładzonych polskich Żydach, podczas gdy rok przedtem we wspomnianym źródłowym opracowaniu GUS (s. 197) podano o 200 tys. mniejszą liczbę (2 mln 800 tys. osób). Trudno uznać, że cokolwiek usprawiedliwiało tego typu samowolne manipulowanie liczbami poległych przez polskiego ministra, wbrew źródłowym ustaleniom.
Całkowicie zniweczone zostały nadzieje na ożywienie polskiej polityki wschodniej za czasów szefowania MSZ przez Władysława Bartoszewskiego. W stosunkach z Rosją minister Bartoszewski "godnie" kontynuował "przezornie" bojaźliwą politykę swoich poprzedników: Skubiszewskiego i Olechowskiego. Takie kraje jak Ukraina pozostawały zaś dla szefa MSZ jako wyraźnie niezasługujące na zainteresowanie terra incognita.

Niemądre wystąpienie w Izraelu
W wielce fetującym Bartoszewskiego artykule Anny Bikont "Goj, polski minister, obywatel Izraela" ("Gazeta Wyborcza" z 13 maja 1995 r.) czytamy: "Minister Bartoszewski przeleciał przez Izrael jak huragan. Zwiastował polsko-żydowskie pojednanie, przyjaźń, wybaczenie". W sążnistym artykule pochwalnym p. Bikont zabrakło nawet wzmianki o najbardziej słynnym czy raczej osławionym epizodzie wizyty Bartoszewskiego w Izraelu wiosną 1995 roku. To jest o jego ówczesnym tak kompromitującym wyskoku jako ministra III RP z masochistycznym biciem się w piersi za rzekomy "antysemityzm" "polskich ciemniaków" na prowincji. Bartoszewski powiedział dosłownie: "Dzisiejsi studenci będą za dziesięć czy piętnaście lat posłami, ministrami, dyrektorami i oni będą określać życie polskie, a nie ta ciemnota, gdzieś tam na zapadłej prowincji, która opowiada jakieś głupstwa, a która dobrze czytać i pisać nie umie. Ci nie będą odgrywać roli bezpośredniej w życiu politycznym, a studenci będą odgrywali tę rolę. Ja patrzę na to realistycznie". (Cyt. za T. Kosobudzki "MSZ od A do Z", Warszawa 1997, s. 36).
Ta wypowiedź Bartoszewskiego była rzeczą wręcz niedopuszczalną przez jakiekolwiek dobre obyczaje w życiu publicznym. Minister spraw zagranicznych III RP, urzędujący polski minister, publicznie skrytykował własny naród w obcym kraju. Zdumiewał fakt, że polski minister spraw zagranicznych w Izraelu zdobył się tylko na biczowanie w polskie piersi, a ani słowem nie wspomniał o różnych haniebnych przejawach antypolonizmu w Izraelu. I to wyrażanych nie tam gdzieś na zapadłej prowincji, ale w stolicy Izraela przez jego szowinistycznych, antypolsko nastawionych premierów: Begina i Szamira (o Polakach jako tych, którzy wyssali antysemityzm z mlekiem matki, etc.) czy fanatycznie antypolskiego głównego rabina Izraela Meira Lau.
Dodajmy, że podczas tegoż niefortunnego pobytu w Izraelu, gdy Bartoszewski "przeleciał jak huragan" przez ten kraj, szanowny minister spraw zagranicznych zdążył popełnić jeszcze jedną gafę. Usiłując, zgodnie ze swym zwyczajem, jak najmocniej przypochlebić się swym aktualnym interlokutorom, Bartoszewski przyobiecał w Izraelu "zwrot majątku, który należał przed wojną do Żydów" (Wg T. Kosobudzkiego, op. cit., s. 36). Do składania takich obietnic nie miał żadnego upoważnienia ani ze strony władz polskich, ani tym bardziej polskiego Sejmu!

Nagrodzony medalem ku czci polakożercy
Jak wytłumaczyć fakt, że Bartoszewski w swej wciąż nienasyconej pogoni za dowodami uznania z zagranicy (ordery, nagrody etc.) posunął się nawet do przyjęcia medalu upamiętniającego zasługi najgorszego niemieckiego polakożercy lat 20. XX wieku, ministra spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-1929 Gustawa Stresemanna. Przypomnijmy tu, co pisał o Stresemannie były minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fisher na łamach "Gazety Wyborczej" z 6-7 maja 2000 r.: "Celem Stresemanna była bowiem głównie rewizja granic na niekorzyść Polski, której istnienia w formie z 1928 r. nie akceptował (�) wszelkie starania Francji o 'wschodnie Locarno' udało się Stresemannowi zniweczyć. Polska straciła również najwięcej i to właśnie było celem stresemannowskiej polityki". Fischer pisał również o na wskroś rewizjonistycznym programie Stresemanna, który dążył do zmiany granic wschodnich Niemiec na szkodę Polski. Jego celem było m.in. odzyskanie Gdańska dla Niemiec, przejęcie przez Niemcy "polskiego korytarza" i przesunięcie na korzyść Niemiec granicy z Polską na Górnym Śląsku. Jak z tego wynika, nawet Hitler w 1939 r. miał "skromniejsze" od Stresemanna żądania pod adresem Polski. Nie domagał się zmiany na naszą niekorzyść granicy na Śląsku. Jak widać, to wszystko nie przeszkodziło Bartoszewskiemu w przyjęciu w grudniu 1996 r. złotego medalu ku czci zajadłego antypolskiego rewizjonisty. Wręczył mu go uroczyście w Moguncji sam minister spraw zagranicznych RFN Klaus Kinkiel (Por. "Wolny czyni dobro. Laudacja wygłoszona przez ministra spraw zagranicznych RFN Klausa Kinkla 15 listopada 1996 r. w Moguncji z okazji wręczenia profesorowi Władysławowi Bartoszewskiemu złotego medalu Towarzystwa im. Gustawa Stresemanna", "Gazeta Wyborcza" z 5 grudnia 1996 r.). Taki splendor! Czy o przyjęciu medalu ku czci takiego polakożercy zdecydowała nieznająca granic pogoń Bartoszewskiego za zaszczytami, czy też typowa w jego przypadku ignorancja polityka bez wyższych studiów, choć nader chętnie tytułującego się jako profesor! Być może Bartoszewski, zajmujący się przedtem w swych pracach głównie historią po 1939 r., rzeczywiście "nie doczytał", nie poznał faktów o polakożerczych działaniach polityka, którego medalem został uhonorowany. Czy można sobie wyobrazić jednak, że ktoś przyjmujący odznaczenie ku czci jakiejś osoby zaniedbuje poznania podstawowych faktów z jego życia? A w przypadku Stresemanna jego polakożerstwo było cechą podstawową i wręcz przysłowiową.
Skrajny filosemityzm Bartoszewskiego negatywnie odbijał się - kosztem Polaków - na jego zachowaniu w roli przewodniczącego Prezydium Międzynarodowej Rady Państwowego Muzeum w Oświęcimiu. To prezydium "wsławiło się" m.in. podjęciem decyzji o usunięciu krzyży w grudniu 1997 r. z terenu byłego KL Auschwitz-Birkenau. Decyzję podejmowano bez wiedzy członków Rady.

Haniebne milczenie Bartoszewskiego
Po zostaniu kolejny raz ministrem spraw zagranicznych (w rządzie Jerzego Buzka) Bartoszewski skompromitował się absolutną, skrajną wręcz "pasywnością" wobec tak licznych przejawów antypolonizmu za granicą. Jakże symptomatyczne pod tym względem było np. jego zachowanie podczas oficjalnej wizyty w Izraelu. Tak gadatliwy skądinąd minister Bartoszewski nie zdobył się nawet na słowo riposty w izraelskim parlamencie - Knesecie. Milczał w stylu, jak mówi Wałęsa: "ani be, ani me, ani kukuryku!", gdy w jego obecności rzucano najgorsze kalumnie na Polaków za ich zachowanie w czasie wojny. Wśród rzucających oszczerstwa był nawet wiceprzewodniczący Knesetu Ruby Rivlin z partii Likud, który "uznał Polaków za współodpowiedzialnych za to, co się działo na polskiej ziemi podczas holokaustu". (Por. R. Frister w korespondencji z Jerozolimy pt. "Trudny dzień w Knesecie", "Polityka" z 9 grudnia 2000 r.). Rivlin twierdził również, że w zbiorowej i indywidualnej pamięci Żydów "zostało niestety tak wielu Polaków, którzy stali po stronie nazistowskich morderców i nawet uczestniczyli aktywnie w prześladowaniu, upokorzeniu, wygnaniu i na koniec także mordowaniu milionów Żydów. (�), sam fakt, że jakieś państwo było okupowane podczas drugiej wojny światowej, nie zwalnia go to od rachunku sumienia, który powinno zrobić za czyny swoich synów (�). (Cyt. za "Głos" z 9 grudnia 2000 r.).
Ruby Rivlin uważał także, że "Polska musi przejść długą drogę, aby móc spojrzeć prosto w oczy narodowi żydowskiemu". (Wg R.S. Dybczyński "�I co z tego wynika", "Głos" z 16 grudnia 2000 r.). Posunął się nawet do zaliczenia Polski "do grona państw rządzonych przez reżimy faszystowskie, jak Chorwacja i Węgry, bądź też kolaborujących z rasistowskimi Niemcami - jak Francja". (Wg listu ambasadora RP w Izraelu M. Kozłowskiego "Policzek dla milionów Polaków", "Gazeta Wyborcza" z 22 stycznia 2001 r.).
Polaków zaatakowali także liczni inni posłowie izraelscy. Pytanie, co zrobił w tej sytuacji oficjalny przedstawiciel Polski - minister Bartoszewski? Powinien stanowczo zareagować na antypolskie kalumnie - jako Polak, jako polski minister spraw zagranicznych, jako były więzień obozu koncentracyjnego, jako honorowy obywatel Izraela. Powiedzmy wprost - zachował się fatalnie, bagatelizując całą sprawę, nie wykazując minimum polskiej godności. Według Krystyny Montgomery (tekst "Trochę więcej albo mniej", "Gazeta Wyborcza" z 29 listopada 2000 r.): Bartoszewski nie chciał komentować wystąpień posłów. "To byłby początek bardzo przykrej dyskusji" - powiedział. A więc na Polaków można publicznie wylewać kubły pomyj w obecności polskiego ministra spraw zagranicznych, a on woli stosować uniki� "Gdzie nasza godność starej daty?" - jak śpiewał Jan Pietrzak.
Niezbyt pomyślna dla Polski okazała się również zorganizowana w kwietniu 2001 r. podróż Bartoszewskiego do USA wspólnie z Włodzimierzem Cimoszewiczem. Głównym celem było wystąpienie w waszyngtońskim Holocaust Memorial Museum. Bartoszewski nie omieszkał przy tej okazji szczególnie wyeksponować swych "męczeńskich" zasług z czasów 7-miesięcznego pobytu w Oświęcimiu, podkreślając, że z tego tytułu sam "wypchany, powinien się znaleźć w muzeum". (Por. Z. Żmigrodzki "Antypolska peregrynacja", "Nasza Polska" z 1 maja 2001 r.). Dużo gorzej mówił o własnym kraju i rodakach, gromko bijąc się w piersi za zbrodnię w Jedwabnem i akcentując: "Wierzę w naszego wspólnego Boga. On rzekł: 'Sodoma zostanie uratowana, jeśli znajdzie się dziesięciu sprawiedliwych'. W Jedwabnem nie znalazło się. Dziś mówimy o tej zbrodni, jutro może dowiemy się o kolejnych (�). Mojemu małemu krajowi życzę wielkości moralnej".
Władysław "Szybkomówny", jak niektórzy nazywają Bartoszewskiego, i tym razem zapłacił za swój nazbyt pospieszny potok słów, wyprzedzający jakiekolwiek racjonalne myślenie. Palnął bowiem stwierdzenie ujawniające całe rozmiary jego zakompleksienia w związku z przynależnością do rzekomo "małej" Polski. Powiedział: "Mojemu małemu krajowi życzę wielkości moralnej". Ze zdumieniem komentował to "chlapnięcie" Bartoszewskiego prof. Zbigniew Żmigrodzki na łamach "Naszej Polski" z 1 maja 2001 r.: "Można też mieć uzasadnione wątpliwości, o jaki tu 'mały kraj', któremu potrzebna jest 'wielkość moralna', chodzi? Przecież Polska małym krajem nie jest, a przy tym mocno wątpię, sądząc po zachowaniu Ministra, czy uważa on 'ten kraj' za swój. Natomiast 'wielkości' potrzebuje nadzwyczajnej pilnie państwo Izrael wraz ze wszystkimi swoimi zagranicznymi ośrodkami wpływu".

Popierając J.T. Grossa
Na tle tak szokującego zobojętnienia Bartoszewskiego dla sprawy zagrożeń antypolonizmu, ba, jego karygodnej jak na ministra spraw zagranicznych RP pasywności w tej kwestii, tym bardziej rzucało się w oczy jego poparcie dla antypolskiego fałszerza i oszczercy Jana Tomasza Grossa. Swego rodzaju skandalem był fakt, że kierowane przez Bartoszewskiego Ministerstwo Spraw Zagranicznych sfinansowało niezwykle tendencyjnie dobrany, głównie progrossowych artykułów, angielski zbiór "Więzi" o Jedwabnem. Sam Bartoszewski niejednokrotnie występował w telewizji i radiu z żądaniami przeproszenia przez Polaków Żydów za mord w Jedwabnem (m.in. w programie I Polskiego Radia 12 marca 2001 r. i w "Monitorze Wiadomości" telewizyjnych 10 lipca 2001 r. - w tym ostatnim programie zadziwiał rozmiarami zacietrzewienia, jednoznacznie akcentując winę Polaków jako narodu).
Znana z gruntownej znajomości polityki niemieckiej dziennikarka "Tygodnika Solidarność" Teresa Kuczyńska tak pisała w numerze z 31 maja 2002 r. "Prostujmy, co skrzywione": "W zniekształcaniu historii duży jest udział Polaków. Podczas mojego pobytu w Niemczech w czasie Świąt Wielkanocnych wysłuchałam w niemieckiej telewizji wywiadu-rzeki z Władysławem Bartoszewskim, byłym ministrem spraw zagranicznych, autorytetem moralnym. Z właściwą sobie swadą opowiadał Niemcom o swoich przeżyciach wojennych, m.in. pobycie w Oświęcimiu, późniejszej działalności w AK, w ogóle o okupacji w Polsce, o losie Żydów w getcie i ani razu w toku tej opowieści nie padło, że sprawcami zła byli Niemcy. Sprawcami wszystkich okropności, jakie przytoczył, byli naziści bez narodowości. Obawa, by nie urazić Niemców przypomnieniem ich zbrodni, zamazuje historię. Bartoszewski jest w takiej dyplomacji mistrzem (�)".
Skandaliczną pasywność wobec ofensywy antypolonizmu połączył Bartoszewski z równoczesnymi działaniami godzącymi w najlepszych obrońców dobrego imienia Polski za granicą, od prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala po przywódcę Polonii w Ameryce Południowej Jana Kobylańskiego. Zgodnie z zaleceniami Bartoszewskiego kierowane przezeń służby dyplomatyczne RP w USA próbowały, jak mogły, podważać pozycję prezesa E. Moskala. W listopadzie 2000 r. z kolei Bartoszewski odwołał ze stanowiska polskiego konsula honorowego w Urugwaju, jednego z najwybitniejszych polskich patriotów za granicą, Jana Kobylańskiego - człowieka, który, nawet jak przyznawała "Gazeta Wyborcza" z 14 listopada 2000 r., "jest najbardziej znaną postacią Polonii w Ameryce Południowej". Głównym powodem odwołania Kobylańskiego przez Bartoszewskiego stał się list przywódcy Polonii w Ameryce Południowej z wyrazami poparcia dla prezesa E. Moskala.

Czas inwalidów
Dzisiejszy Bartoszewski niewiele ma wspólnego z postawami dawnego Bartoszewskiego z wcześniejszych dziesięcioleci jego życia w dobie wojny, stalinizmu czy gomułkowszczyzny. Wtedy reprezentował własne zdanie i ciężko płacił za niezależność myślenia. Dziś woli koniunkturalizm, oportunizm, przystosowanie się do "kliki" w Polsce i za granicą, czerpiąc z tego bardzo duże splendory i spełniając funkcje, do których nie dorósł kompetencjami. Był przecież chyba jednym z najgorszych ministrów spraw zagranicznych w całej historii krajów Europy Środkowowschodniej! Bartoszewski dał w ostatnim dziesięcioleciu aż nadto wiele dowodów na to, że gotów jest we wszystkim maksymalnie iść na rękę "klice" byłej Unii Wolności z "warszawki" i "krakówka". Był dla niej wygodny dzięki swemu ogromnemu pragnieniu zaistnienia za wszelką cenę na liczącym się stanowisku w życiu publicznym. Choćby kosztem rezygnacji z dawnych ideałów i wartości, choćby przy poparciu ludzi, którzy te wartości depczą z premedytacją, tak jak Adam Michnik!
Jakże bardzo pasują do postawy Bartoszewskiego smutne słowa wielkiego polskiego myśliciela politycznego Maurycego Mochnackiego, zapisane w jego wspaniałym "Powstaniu narodu polskiego w roku 1830 i 1831": "Liczyła Polska pod obcym uciskiem wielu męczenników dobrej sprawy. Tych czcił naród jako świętych w dniach swej niewoli; cóż naturalniejszego, że ich potem w rewolucji, uiszczając się z długu wdzięczności, powoływał do głównych urzędów? Lecz nie zawsze poczciwość z talentem w parze chodzą (�). Była to epoka zbyt ciężkiej próby dla dawnych zasług, nie umiejących zrzec się w cichym ustroniu prawa do publicznego zawodu. I drogo nas ta opłata narodowego szacunku kosztowała! Zbyt drogo! Ofiary niesprawiedliwości przeszłego rządu albo tacy, którzy mu w swojej porze groźne czoło stawiać śmieli, byli to zapewne zacni ludzie, ale po większej części schyleni wiekiem albo też własnym niepowodzeniem skołatani, a zatem inwalidzi polityczni (�)".
Co najgorsze, totalny inwalida czy raczej niedołęga polityczny Bartoszewski nader chętnie daje się wykorzystywać jako parawan do różnych koniunkturalnych wystąpień politycznych: przeciw PiS, przeciw Radiu Maryja, w ramach tzw. Otwartej Rzeczypospolitej (zbiór tropicieli antysemityzmu, etc.). Hojnie jest za to nagradzany. Wytrawny łowca splendorów, jakim jest Bartoszewski, w styczniu 2006 r. został nawet uhonorowany prezesurą Rady Nadzorczej LOT. Miał do tego równie duże kwalifikacje, jak do szefowania MSZ, czyli żadne, ale oczywiście nie przeszkodziło mu to w natychmiastowym chwyceniu się takiej synekury. Za swoją ustępliwość wobec Niemców jest też wciąż nieźle nagradzany i forytowany. Ostatnio z okazji 85-lecia urodzin Niemcy w całości sfinansowali ogromniasty tom ku czci Bartoszewskiego: zrobił to rząd niemiecki i Fundacja Adenauera. Niedługo zapewne przeczytamy o kolejnej nagrodzie dla Bartoszewskiego - za jego pełne nienawistnictwa wystąpienie na konwencji PO w Krakowie.


Prof. Jerzy Robert Nowak





popieram wszystkich którzy czują sie Polakami, Bartoszewski to antypolak nienawidzi myślących wykształconych Polaków bo sam nie ma wykształcenia tytul traktuje tak poważnie jak Wałęsa swój tytuł. To paskudny mściwy i chamski człowiek



~jola62 , 18.11.2007 20:34

Niejaki "profesor" Władysław Bartoszewski nie istnieje. Istnieje tylko i wyłącznie maturzysta Bartoszewski. Ten człowiek nie miał i nie ma tytułu profesor, nie jest nawet magistrem. Jest co najwyżej wykładowcą na uniwersytetach, ale nim może byc praktycznie każdy, kto ma oczywiście coś do powiedzenia i władze uczelni go dopuszczą. Z tego powodu nie egzaminował studentów, bo moze to robic tylko osoba posiadająca wyzsze wykształcenie. Jaka jest moralność tej postaci, przez niektórych uważana za "autorytet moralny", skoro nigdy nie prostuje tej sprawy. Zostawiam to do namysłu.
No, a już myślałam że coś ze mną nie tak, nieznoszę Bartoszewskiego za jego butę, on a kipi z nienawiści. Tłumaczę zawziętość pana Bartoszewskiego starością, i tak naprawdę powinien zadbać o pamięć o sobie, bo rodzi się wielu ludzi w nas, ale umieramy jako pojedynczy człowiek. Nie znoszę GO!

~Maria , 19.10.2007 18:24
Stereotypy, oszolomy i antypolska agresja


Coraz liczniejsze przypadki antypolskich publikacji, wystapien, szkalowania
polskiej historii wywoluja zaniepokojenie w naszym spoleczenstwie. O bardzo
wielu przykladach antypolonizmów w zachodnich mediach, które nosza znamiona
zorganizowanej kampanii, donosza nasi rodacy mieszkajacy poza granicami
Polski. Niestety, zagrozenie dla podstawowych interesów Polski dostrzegaja
tylko nieliczni politycy. Posel Antoni Szymanski w pismie z 24.10 br.
skierowanym za posrednictwem marszalka Sejmu RP Macieja Plazynskiego
alarmowal szefa polskiej dyplomacji Wladyslawa Bartoszewskiego o tym, "ze
nadal upowszechniane sa szkalujace Polske i Polaków opinie odnosnie ich
odpowiedzialnosci w tym wzgledzie". "Wydaje sie - czytamy dalej - ze
niezaleznie od zadania sprostowan przez nasze konsulaty i ambasady, zawsze
gdy sytuacje takie maja miejsce w mediach, nalezy rozwazyc takze inne
dzialania". Antoni Szymanski wyrazil w liscie obawe, ze "jezeli nie
podejmiemy wysilku w omawianej sprawie, to w wielu srodowiskach, zarówno w
USA, jak i w innych miejscach na swiecie utrwali sie opinia, ze zaglada
Zydów podczas II wojny swiatowej byla dzielem Polaków. Dlatego wladze
polskie powinny zrobic wszystko, aby bronic naszego dobrego imienia i prawdy
historycznej w tak waznej kwestii".
Minister spraw zagranicznych w odpowiedzi (9.11.2000 r.) staral sie
zalagodzic obraz antypolonizmu na swiecie, redukujac przyczyne jego
wystepowania do istniejacych niekorzystnych dla Polaków stereotypów, a nie
planowo organizowanej akcji oszczerstw wymierzonych przeciw Polsce:
"Przeciwdzialanie krzywdzacym Polske i Polaków stereotypom uwazamy za jeden
z najwazniejszych elementów w ksztaltowaniu pozytywnego obrazu naszego kraju
na arenie miedzynarodowej, a zatem za czesc skladowa realizowania polskiej
racji stanu. Patrzac z tej perspektywy rzeczywiscie musi niepokoic fakt, iz
wciaz mozna spotkac w róznych publikacjach ksiazkowych oraz w mediach
okreslenia i opinie szkalujace Polaków zwlaszcza w kontekscie
odpowiedzialnosci za Holocaust.
Jakkolwiek nikt nie prowadzi jakosciowej statystyki w tej dziedzinie, to -
czytamy w odpowiedzi szefa polskiego MSW - nie umniejszajac zagrozenia
zwiazanego z tym zjawiskiem chcialbym zwrócic uwage, iz w ciagu minionej
dekady czestotliwosc tego rodzaju wypowiedzi stopniowo sie zmniejsza, a nasi
partnerzy, którymi sa w tej dziedzinie przede wszystkim opiniotwórcze
srodowiska, organizacje i instytucje zydowskie w diasporze oraz w Izraelu,
wykazuja otwartosc na dialog i zrozumienie dla polskiego punktu widzenia.
Trzeba miec jednak swiadomosc - poucza minister Bartoszewski - iz
stereotypy, w kazdej zreszta dziedzinie, wykazuja duza trwalosc i ustepuja
bardzo powoli". Minister Bartoszewski zapewne nie przeczuwal, ze jego
bagatelizujacy groznie zjawisko poglad zawarty w liscie rychlo zweryfikuja
doswiadczenia z ostatniej wizyty w Izraelu.


Lekcja w Knesecie


Jakze chcialoby sie wierzyc, ze ostatnia wizyta w Izraelu otrzezwi poglady
szefa polskiej dyplomacji na problem zywotnosci zydowskiego antypolonizmu.
Goszczacy w Knesecie 28.11.2000 r. Bartoszewski na wlasne uszy mógl
uslyszec, jak zydowscy deputowani przypisywali Polsce wspólodpowiedzialnosc
za Holokaust. Przypomnijmy - twierdzili oni, ze bylo wielu Polaków, którzy
brali udzial w mordowaniu Zydów, a nowa Polska powinna rozliczyc sie
szczerze ze swoja przeszloscia i niejasna historia podczas II wojny
swiatowej. Wedlug nich, fakt, ze Polska byla okupowana, nie zwalnia od
odpowiedzialnosci za "zbrodnie". O mordowaniu Zydów przez Polaków w czasie
wojny mówil m.in. wiceprzewodniczacy Knesetu, Ruben Riwlin. Deputowani
domagali sie tez "wynagrodzenia krzywd" Zydów przez rzad Polski.
Od deputowanych w Knesecie Bartoszewski mógl sie równiez dowiedziec, ze
Polska ma "obowiazek powstrzymac zabijanie narodu zydowskiego przez
palestynskich ekstremistów", a naród polski musi przejsc dluga droge, zeby
"spojrzec w oczy narodowi zydowskiemu". W pewnym sensie temu "obowiazkowi"
polski minister spraw zagranicznych mógl posrednio "sprostac" nastepnego
dnia w rozmowie z prezydentem Izraela, Mosze Kacawem. Zaofiarowal mu swoje
"dobre uslugi" w dopomozeniu zalagodzenia konfliktu
izraelsko-palestynskiego.
I jeszcze jedna osobliwosc. Zabierajacy glos izraelscy deputowani zapoznali
ministra Bartoszewskiego z badaniami, z których wynika, ze w opinii Polaków
Zydzi maja zbyt wielki wplyw na ekonomie. Do tej pory wiekszosc Polaków
sadzila, ze najwiekszy prym w swiatowej ekonomii wioda Siuksowie i Szoszoni.
Inaczej poszerzylaby grono antysemitów.


Strachliwie, ale z kultura


Warto zadac pytanie, czy po ostatnim spotkaniu sie z deputowanymi w Knesecie
minister Bartoszewski nadal wierzy w sile zydowskich uczciwych "srodowisk
opiniotwórczych", które - wedlug jego slów - "wykazuja otwartosc na dialog i
zrozumienie dla polskiego punktu widzenia". Dotychczasowa praktyka polskiego
MSZ nie dawala zludzen, iz na faktyczne plucie Polakom w twarz, do jakiego
doszlo w izraelskim parlamencie, zechcialby odpowiedziec publicznie. Jak
doniosla PAP, minister nie chcial komentowac wystapien poszczególnych
deputowanych jako "ekstremalnych" i opartych na "niewiedzy". Podkreslal, ze
przedstawiciele izraelskiego rzadu zabierajacy glos w Knesecie - minister
spraw zagranicznych Izraela Szlomo Ben-Ami oraz minister wspólpracy
regionalnej Szimon Peres - takich pogladów nie wyrazali. I cale szczescie.
- Nie powiedzialbym, ze to antypolska tendencja; jest tu troche mitologii,
niezrozumienia i stereotypów - komentowal wystapienia w Knesecie Szewach
Weiss, dyrektor Yad Vashem. Zwracal uwage, ze po wojnie byl dlugi okres
braku kontaktów Izraela z Polska, a komunistyczne wladze prowadzily czesto
polityke "antyizraelska i moze nawet antysemicka". Zdaniem Weissa,
skandaliczne zachowanie niektórych izraelskich deputowanych nie wyplywalo z
ich zlej woli, ale z "antysemityzmu" (polskich) komunistów.
- W Izraelu nadal pojawiaja sie opinie, ze Polska jest krajem endemicznego
antysemityzmu, dlatego wlasnie nasz kraj stal sie miejscem Holokaustu -
bronil Polski Bartoszewski na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie,
jeszcze przed spotkaniem w Knesecie. Podkreslal, ze "Polacy nie godza sie z
takimi interpretacjami historii, traktujac je podobnie jak klamstwo
oswiecimskie". Jednak po uslyszeniu równie skandalicznych oszczerstw w
izraelskim parlamencie szef polskiego MSZ byl znacznie mniej bojowy:
- Mysle, ze wykazemy sie duza kultura, jezeli obchodów rocznicowych nie
bedziemy wiazac z dyskusjami o pogladach czy zachowaniu poszczególnych
czlonków parlamentu - mówil po spotkaniu w Knesecie polskim dziennikarzom
Bartoszewski. Niektóre jego wypowiedzi sprawiaja przygnebiajace,
nihilistyczne wrazenie: - Z drugiej strony wyobrazam sobie, ze w naszym
parlamencie móglby sie tez znalezc czlowiek, który wypowiadalby rzeczy
razace, a nawet obrazliwe dla ludzi innej narodowosci - powiedzial. Któz?!
Moze wicemarszalek Sejmu, odpowiednik wiceprzewodniczacego Knesetu Rubena
Riwlina... Tak "kulturalna" strategie obrony dobrego imienia Polski przyjal
czlowiek, który stoi na czele polskiej dyplomacji. Jak ocenic doktryne
zakladajaca, iz kulturalne, zdecydowane, odwazne nazwanie po imieniu
zachowan niekulturalnych - ma byc niekulturalne?


Michnik krzepi


Skandal w izraelskim parlamencie sprowokowal do zabrania glosu naczelnego
"Gazety Wyborczej" (29.11 br.). Jego krótki komentarz ma przekonac
czytelników, ze nawet w tak klopotliwej kwestii moze przemówic do nich
calkiem ludzki pan:
"Kazdy kraj ma swoich oszolomów, którzy wypowiadaja opinie skrajnie
nierozumne. Taki wlasnie charakter mialy wypowiedzi izraelskich oszolomów w
Knesecie. Obwinianie narodu polskiego za zbrodnie Holokaustu; zadanie od
rzadu polskiego, by poczuwal sie do odpowiedzialnosci za te zbrodnie - to
glupota i podlosc równa glupocie i podlosci antysemitów. Na szczescie taka
glupota jest coraz rzadsza - tak w Polsce, jak i w Izraelu" - przesadza Adam
Michnik.
Naczelny "Wyborczej" najwyrazniej nie chce pamietac o grzechach swojej
gazety. Zapomnial chocby o "oszolomowatym" tekscie Michala Cichego ("GW",
29-30.01.1994, "Polacy - Zydzi: czarne karty Powstania"). Znajdujemy tam
antypolskie pomówienia o rzekome mordowanie Zydów w czasie Powstania
Warszawskiego. Pozorowane zachwyty i westchnienia nad heroizmem powstanców
sluza Cichemu za parawan doprowadzajacy go do kluczowych, ogólnikowych zdan:
"Mozna jednak w tej prasie [podziemnej AK - dop. W.M.] odnalezc równiez
teksty jadowicie antysemickie. Rzecz znamienna - polskie organizacje
faszyzujace, szowinistyczne i antysemickie w swojej zdecydowanej wiekszosci
wybraly droge walki z Niemcami, a nie kolaboracje. Ludzie z tych organizacji
widzieli w ocalalych Zydach wroga Polski i potencjalnego wspólpracownika
nadchodzacej wladzy bolszewickiej". Faszyzujacy polscy antysemici wedlug
"Wyborczej" "posuwali sie czasem do zbrodni wobec Zydów - ale jednoczesnie
byli heroiczni na powstanczych barykadach".
Przy koncu tekstu oszczerca dokonuje czegos w rodzaju psychologicznego
salta, wypina sie na obronców prawdy, starajac sie uprzedzic ich zarzuty:
"Czy taka publikacja nie stanie sie bronia w reku tych wszystkich, którzy
patriotyzm identyfikuja z bezkrytycyzmem i narodowa megalomania? Czy wolno
przeto pisac o haniebnych epizodach powstania dzis, gdy zblizamy sie do
obchodów 50. rocznicy tego zrywu wolnosciowego, przed którego heroizmem
chylimy czolo?" - pyta obludnie. Jak widac - "Wyborczej" wszystko wolno.


Swinia - tez stereotyp


Adam Michnik, oficjalnie deklarujacy swoja wolnosc od "oszolomstwa", nie
zawahal sie publicznie bronic prymitywnego amerykanskiego komiksu "Myszy",
którego akcja toczy sie w czasie wojny i tuz po niej. Jako myszy
przedstawieni sa w komiksie Zydzi, Niemcy to koty, a Polacy - swinie, które
przesladuja i donosza kotom na myszy. Kotów zreszta w nim niewiele i
zachowuja sie wzglednie lagodnie.
W czasie dyskusji na uniwersytecie ...

Friday, October 5, 2007

Władysław Bartoszewski Słowa jadu i pogardy.











Bessa Bartoszewskiego
Nasz Dziennik, 2007-10-04
Felieton autonomiczny


"Jeżeli nie wiesz, jak się zachować - zachowaj się przyzwoicie" - to tak mądre, jak i słynne zdanie wypowiedziane jeszcze nie tak dawno przez prof. Władysława Bartoszewskiego, następnie zgodnie spopularyzowane przez różne media, a to wyłącznie dzięki wielkiemu autorytetowi, jaki przedstawia w Polsce profesor, brzmi już chyba fałszywie. Pan profesor Władysław Bartoszewski postanowił przestać zachowywać się przyzwoicie. Wyprzedaje swój autorytet, angażując się po stronie jednej partii zajętej od dwóch lat bezlitosną walką polityczną z braćmi Kaczyńskimi i ich partią. Nie tylko dołączył do grona zażartych krytyków, ale swoimi ostatnimi wypowiedziami stara się ścigać z innym profesorem, znanym z nieodpowiedzialnych, obraźliwych wypowiedzi - prof. Stefanem Niesiołowskim.
"Nie wierzcie frustratom, nie wierzcie dewiantom politycznym, którzy pokręceni przez swoje wewnętrzne kompleksy odreagowują na narodzie" - to zdanie wypowiedział prof. Władysław Bartoszewski pod adresem Kaczyńskich na konwencji PO w Krakowie. Oto inne sądy profesora: "Polska potrzebuje rządu, nie nierządu. Nierząd wprowadził do rządu ruch odnowy moralnej panów Kaczyńskich". "Nie mam zamiaru patrzeć, jak jedna rodzina niszczy kraj". "To jest, zdaje mi się, działalność na dwa ziobra". I jeszcze jedno zdanie z tej samej konwencji: "Co do premiera, to w swoim życiu podobno był raz za granicą w toalecie we Frankfurcie. Mówię podobno, bo być może był tam dwa razy". Takim językiem mówi dziś profesor Bartoszewski, który jeszcze nie tak dawno w wywiadzie dla "Dziennika" (6.09.07) podkreślał: "co najmniej do czasu wyborów wolę się nie wypowiadać na tematy polityki wewnętrznej. Cieszę się pozycją bezpartyjnego staruszka". Niestety, prof. Władysław Bartoszewski wypowiada się także, i to bardzo często, na tematy zagraniczne. W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" (27.06.07) stwierdza wprost: "Zgadzam się z Niemcami, że obecny rząd (polski) prowadzi antyniemiecką politykę". W wywiadzie dla TV 24 "staruszek" Bartoszewski, który jakoby nie wtrąca się do polityki wewnętrznej, podpisuje list otwarty w sprawie wypowiedzi o. Tadeusza Rydzyka, którą on i inni sygnatariusze arbitralnie uznają za "antysemicką" i wyraża życzenie, żeby o. Tadeusz Rydzyk został raczej "misjonarzem w Australii".
Wydaje się, że prof. Władysław Bartoszewski jest szczególnie dotknięty wypowiedzią Antoniego Macierewicza o obcych agentach wśród ministrów spraw zagranicznych ostatniego 17-lecia. Mimo dementi premiera, że wypowiedź ta nie dotyczyła w żadnym wypadku profesora, pozostał w nim głęboki uraz i stąd takie oto "rady": "Jeżeli nasz kraj (...) produkował głównie agentów, gdybym był politykiem zachodnim, powiedziałbym: ostrożnie z nimi" ("Gazeta Wyborcza" 29-30.09.07).
Profesor Jan Dowgiałło, były ambasador RP w Izraelu, w liście otwartym do prof. Władysława Bartoszewskiego ("Rzeczpospolita" 2.10.07) pisze: "Słowa jadu i pogardy dla przeciwnika politycznego wpisują się w język nienawiści, którego używanie było Panu zawsze obce i przed którym Pan nas, młodszych, wielokrotnie własnym przykładem przestrzegał. Sądzę, że całemu społeczeństwu należą się od Pana przeprosiny za pogłębianie w nim podziałów".
Niestety, w wywiadzie dla "Dziennika" prof. Bartoszewski zapowiada zaostrzenie swoich wypowiedzi na najbliższej konwencji PO w Warszawie.
Szkoda, że wielki patriota, prawdziwy antykomunista, człowiek wielkich zasług dla Polski, prof. Władysław Bartoszewski, staje się pod koniec swojego życia kimś zupełnie innym, osobą gubiącą na naszych oczach tak bezcenny i tak potrzebny dla nas kapitał. Pozostaje dramatyczne, retoryczne pytanie - dlaczego?
Władysław Bartoszewski Słowa jadu i pogardy.
Wojciech Reszczyński