Wednesday, November 21, 2007

Nocna zmiana w biały dzień



Nocna zmiana w biały dzień
Nasz Dziennik, 2007-11-21
Starsi ludzie pamiętają jeszcze słynną "nocną zmianę", tzn. przygotowania do obalenia rządu premiera Jana Olszewskiego w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r., kiedy to za sprawą Janusza Korwin-Mikkego, posła UPR, podjęta została inicjatywa ujawnienia agentury w strukturach państwa. Przygotowaniami kierował prezydent Lech Wałęsa w asyście milczącego Mieczysława Wachowskiego, a w zebraniu uczestniczyło grono wtajemniczonych, z Donaldem Tuskiem, Waldemarem Pawlakiem, Leszkiem Moczulskim i dlaczegoś wystraszonym Stefanem Niesiołowskim. Waldemar Pawlak upewniał się, że może sobie "czyścić" MSW, a Donald Tusk miał się zakręcić wokół SLD, żeby obalenie Olszewskiego też poparł. Na odcinku propagandowym akcję zabezpieczała "Gazeta Wyborcza" i pozostający w jej orbicie S(r)alon, w którym nastąpiła pełna mobilizacja i nawet poetessa Szymborska musiała odrobić pańszczyznę, tym razem już nie ku czci Stalina, tylko "przeciwko nienawiści". Zmobilizowane zostały też wszystkie autorytety moralne, łącznie z tymi kopalnymi - co wskazywało, że oficerowie prowadzący nie tylko nadal "prowadzą", ale - że mimo "weryfikacji" i "rozwiązania" SB - także stanęli w ordynku. Jasne było, że wprawdzie "demokracja nasza młoda", wprawdzie pełny spontan, odlot i w ogóle, wprawdzie spiskowa teoria potępiona na wieki, ale - że przecież ktoś musi tym kierować. Nawiązanie po 15 latach przez PiS do lustracyjnej i niepodległościowej retoryki sprawiło, że przeżywamy to jeszcze raz, chociaż oczywiście nie tak samo. Tym razem na premiera wysunięty został Donald Tusk, a Waldemar Pawlak na wicepremiera. Na wszelki wypadek reanimowano Lecha Wałęsę, który w słowach pełnych miłości wzywał, by Kaczyńskich "wyciąć i wytępić", zaś autorytety moralne reprezentuje pełen nadzwyczajnego wigoru Władysław Bartoszewski. Tym razem jednak mobilizacja objęła nie tylko agenturę i S(r)alon krajowy, ale również razwiedkę zagraniczną. Najwyraźniej Niemcy po złych doświadczeniach z referendami we Francji i Holandii, tym razem dmuchają na zimne i nie chcą żadnych niespodzianek, a i Rosjanie też chcą mieć jakieś korzyści ze strategicznego partnerstwa. Co prawda PiS również podpisałoby i w imieniu Polski ratyfikowało traktat reformujący, ale Platforma zrobi to w jeszcze radośniejszych podskokach, a poza tym lepiej nadaje się na pierwszy etap tworzenia administracji tubylczej w warunkach Anschlussu. Na tym etapie bowiem należy jeszcze dążyć do zachowania pozorów naturalności i spontaniczności, ale sytuacja musi pozostawać pod kontrolą. A któż się do tego lepiej nada, jak nie stara, poczciwa razwiedka? Czy aby nie dlatego właśnie, jeszcze przed zaprzysiężeniem rządu, z Waldemarem Pawlakiem spotkał się generał Gromosław Czempiński? Czy znowu wprowadził go w "kurs dzieła" i dodał otuchy słynnymi słowy: "Panie Waldku, pan się nie boi?". Wprawdzie od czasu zakończenia tzw. afery Rywina, kiedy to na krótki czas S(r)alon udzielił swoim wyznawcom dyspensy na wierzenie w teorię spiskową, trochę czasu upłynęło i teoria spiskowa znów została zakazana, ale przecież - jak powiada Pismo Święte - "z obfitości serca usta mówią". Więc "Gazeta Wyborcza" ujawniła, że nawet w apogeum "kaczyzmu" w Ministerstwie Spraw Zagranicznych tkwił zakonspirowany zespół wiernych kolaborantów "drogiego Bronisława", przygotowując się koncepcyjnie i kadrowo na powrót nowego. "Drogi Bronisław" działał przede wszystkim na odcinku zagranicznym, a jego (?) agenci - na tubylczym. Po takich gruntownych przygotowaniach jest chyba oczywiste, że minister Sikorski będzie chodził jak w zegarku, bo skoro nawet my wiemy takie rzeczy, to tym bardziej on zdaje sobie sprawę, że "próżno wierzgać przeciwko ościeniowi". W dodatku Władysław Bartoszewski z żarliwością neofity będzie pełnił funkcję listka figowego, który do czasu będzie zakrywał figę, jaką Niemcy pokażą Polsce po Anschlussie. Jak widzimy, odpowiednie warunki do rozpoczęcia realizowania programu "normalizacji polityki zagranicznej" zostały już stworzone. Jak przypomniał Bronisław Komorowski, "Polska jest w Unii Europejskiej, a nie w USA", więc nic dziwnego, że na takie dictum również "policmajster powinność swej służby zrozumiał" i żołnierzom z Afganistanu wytoczył oskarżenie o "zbrodnie wojenne". Już tam "drogi Bronisław" sprzeda nas komu będzie trzeba i w stosownym czasie powiadomi o tym premiera Tuska w pierwszej kolejności, bo jakże by inaczej. Pozostał tedy odcinek wewnętrzny, na którym dla PO sprawą najważniejszą jest oczywiście odwdzięczenie się razwiedce za wspieranie i nadymanie. Polskie rządy po 1 maja 2004 r. zbyt wiele do powiedzenia nie mają, toteż największą ich troską jest kontrolowanie tajnych służb. Oczywiście nie tyle chodzi o to, by zrealizować tzw. cywilną kontrolę, bo razwiedka co najmniej od drugiej połowy lat 80. kontroluje polską scenę polityczną ze wszystkimi "cywilami", którym pozwala robić tam karierę, ile o to, by przywódcy poszczególnych partii mogli zorientować się, kto jeszcze jest agentem w ich partiach, no i przede wszystkim w partiach konkurencyjnych. Kto ma takie wiadomości, ten ma większą swobodę manewru, nie tylko na terenie ściśle politycznym, ale również gospodarczym, medialnym, wyznaniowym, a nawet naukowym. Jeśli ktoś ma wątpliwości, niechże przypomni sobie nie tylko dwie fazy w lustracji duchowieństwa, kiedy to po sprawie ks. abp. Wielgusa pryncypialność, wnikliwość i nieufność ustąpiły nagle miejsca pobłażliwości, wielkoduszności, ufności i np. "Filozofowi" uwierzono bez mrugnięcia okiem. Niech sobie przypomni masowy bojkot oświadczeń lustracyjnych przez "wykształciuchów", inspirowanych - jak się okazało - przed dwóch utytułowanych konfidentów SB. Czyż nie na tle stosunku do razwiedki załamały się rozmowy koalicyjne między PiS i PO jesienią 2005 roku? Dlatego też pierwszą decyzją ministra obrony Bogdana Klicha było zdymisjonowanie nienawistnego Macierewicza. Podobnie jak w 1992 r. nie można było czekać z tym ani chwili i Żandarmeria Wojskowa zdążyła doręczyć mu stosowne dokumenty niemal w ostatnim momencie. Tym razem jednak refleksem wykazał się również Jan Olszewski i archiwum Komisji Weryfikacyjnej w ostatniej chwili przekazał pod nadzór prezydenta. Minister Klich "wszczął postępowanie" w tej sprawie, co oznacza nową fazę wojny, oczywiście wojny na "ekspertyzy" i inne adwokackie krętactwa. W tej wojnie obydwie strony będą starały się nie przeciągać struny, bo wiadomo, że z agenta zdemaskowanego żadnego pożytku już nie ma, natomiast agenta zakonspirowanego można eksploatować na wszystkie strony aż do śmierci. Oczywiście głównym terenem realizowania polityki odwdzięczania się razwiedce będzie gospodarka. Już w fazie rozmów koalicyjnych okazało się, że radykalizm rynkowy wyparowuje z Platformy w tempie błyskawicznym i pokornie przyjmuje ona do wiadomości deklaracje PSL, czego to "nie można" zrobić. W rezultacie rząd przyjął bez żadnych autopoprawek budżet w wersji zaproponowanej przez PiS, a przy okazji wyszło na jaw, że w przyszłym roku dług publiczny osiągnie poziom 600 mld złotych. Odpowiednio też będą musiały wzrosnąć koszty jego obsługi, które już dzisiaj sięgają prawie 5 tys. zł rocznie na statystyczną rodzinę, wskutek czego bardzo wielu ludzi w Polsce zupełnie nie odczuwa dobroczynnych efektów wzrostu gospodarczego. Oznacza to, że również rząd Donalda Tuska nie ma żadnego innego sposobu na zapewnienie płynności finansowej państwa, jak sprzedawanie Polaków w coraz głębszą niewolę lichwiarskiej międzynarodówce. Taka jest i taka będzie cena podtrzymywania przez gabinet Tuska w Polsce korzystnego dla razwiedki kapitalizmu politycznego. W tej sytuacji szara strefa pozostaje jedynym schronieniem polskiego społeczeństwa przed bezlitosną eksploatacją zarówno ze strony tubylczych, jak i zewnętrznych okupantów i najlepszą rzeczą, jaką w tej sytuacji możemy zrobić, jest wydoskonalenie się w tej konspiracji.
Stanisław Michalkiewicz

No comments: